ZUPY ZJEDZ

         

Dopiłem kawę, zjadłem przedostatni kawałek ciasta. Ostatni zostanie na jutro. Jem je już od soboty. Mam juz dosyć. Lubię ciasto i zawsze zagryzam coś słodkiego do kawy, ale ileż mozna jeść to samo? Problem w tym, że to ciasto od mojej mamy. Wiem ile wysiłku kosztowało ją jego upieczenie. I wiem, że piekła je specjalnie na mój przyjazd. Jedna babkę na poczęstunek, a drugą, żebym wziął ze sobą. Nie moge więc sie jej teraz tak po prostu pozbyć. Dojem do końca. Przyjdzie czas, że będę tęsknić za bezpowrotnie utraconym smakiem jej wypieków.

– Przyjdziesz w niedzielę na obiad?

– Nie, zjem u siebie. Odwiedzę was, ale nie chcę się umawiać na konkretna godzinę, bo nie wiem jeszcze dokładnie co będę robić rano.

Przychodzę w niedzielne popołudnie, gdzieś około szesnastej. Obiad na talerzu grzeje sie na parze postawiony na garnku.

– My zjedliśmy o drugiej, ale trzymam dla ciebie. Siadaj, jedz…

– Nie chcę jeść. Jadłem już. Mówiłem, ze nie przyjdę na obiad.

– A tam, jadłeś. Takie jedzenie… Co jadłeś? Przecież sobie nie gotowałeś?

– Nie gotowałem bo mi się nie chciało. Wolałem zjeść kanapkę.

– Ciepłego zjedz!

Inna wersja z kolejnego weekendu:

– A tam, jadłeś. Takie jedzenie… Co jadłeś? Przecież sobie nie gotowałeś?

– Nie, jadłem na mieście. Byłem w kinie i przy okazji zjadłem na ciepło.

– Nie smakuje ci u nas? Wiem, ja już teraz zupełnie nie mam smaku, źle doprawiam. I siły juz nie mam.

Wersja z następnego weekendu:

– Przyjdziesz w niedzielę na obiad?

– Przyjdę. O czternastej.

Poddaję się i przychodzę. Tylko dlatego, żeby nie zrobić jej przykrości, że nie smakuje mi już jej jedzenie.

– Jedz, bo wystygnie.

– Przeciez jem!

– Wyjeżdżasz gdzieś w przyszłym tygodniu?

– Nie, nigdzie nie wyjeżdżam. Cały tydzień w Sopocie. O ile się nic nie wydarzy oczywiście…

– Dołóż sobie! Na pewno się nie najadłeś.

Coraz bardziej odnoszę wrażenie, że jedzenie, a obiad w szczególności to dla mojej mamy sprawa najwyższej wagi. Świat może się walić, ale obiad należy zjeść. Najlepiej o ustalonej dzień wcześniej godzinie. Czasem mam już tego dość. Czasem najzwyczajniej mi przykro, gdy na niedzielny obiad przychodzę z dzieciakami, one opowiadają o swoich sprawach, a jedynym komentarzem jest:

– Może dołożyć wam jeszcze kurczaka?

Wiem, że za późno na tłumaczenie, dyskusje, asertywność… Trudno odmówić drobnych przyjemności chorej babci, mamie. A tu jeszcze starość czyni naturalne spustoszenie w zdolności kojarzenia faktów. Z tygodnia na tydzień coraz trudniej o rzeczową rozmowę.

„Dzień świra”. Jest tam taka scena kiedy syn, 49-letni nauczyciel, odwiedza matkę.

– Co się stało? Zjedz coś.

– Mamo, nie jestem głodny. Uderzyłem się w skrzynkę

– W skrzynkę? Zupy zjedz talerz gorącej. Pomidorowa. Przynajmniej dobra.

– Mamo, nie chcę zupy. Chce z mamą pozrozmawiać.

– Możesz rozmawiac i jeść.

– Nie chcę jeść, mamo. Nie dokończyłem dziś lekcji!

– Dokończysz kiedy indziej. Zjesz. Jak to nie dokończyłeś?

– Bo pierdzieli.

– Nie mów tak!

– Prykali.

– Nie mogłes im czegoś powiedzieć?

– Czego? Komu?

– Ja bym im powiedziała.

(…)

– Więc nie wiem jak ci pomóc. Jedz, może mało soli?

– Muszę odpocząć mamo.

– Jasne, że odpocząć.

– Mam mnie wcale nie słucha!

– Słucham! Odpocząć. Możesz teraz.

– O to chodzi, ze nie mogę, nie potrafię.

– To już nie wiem. Może pieprzu trochę? Pieprz niedobry na nerki.

– Jestem taki zmęczony.

– Jasne, że zmęczony. Połóż się trochę… Czym znowu zmęczony?

– Sobą, życiem

(…)

– Młody jesteś (…) gdybym ja miała życie przed sobą…

– Mama już miała zycie przed sobą. Ja też nie będę mieć dwóch żyć.

– Jedz, zupa ci wystygnie.

(…)

– Powinieneś zrobić sobie górne światło

– Nienawidzę górnych swiateł, tyle razy mamie powtarzałem

– Pierwsze słyszę.

– Bo mnie mama nigdy nie słucha.

– Zawsze słucham.

– Nigdy!

– Odkaziłeś to chociaż? Jedz, zupa ci wystygnie.

Czyżby Marek Koterski miał podobne doświadczenia do moich? A może nie jest to taka znowu rzadkość? Często zastanwiam się co wpłynęło na taki a nie inny stosunek do jedzenia? Może bieda w dzieciństwie, przed wojną oraz głód w czasie wojny? Może gdy przejdzie się próbę głodu, zostaje uraz i jedzenie staje się priorytetem bez względu na okoliczności? A może obiad jest tym czymś co scala rodzinę? Okazją do spotkań? Tylko po co upierać się przy tym jedzeniu gdy już wszyscy się spotkają, zamiast skupic sie na rozmowie? Być może ten obiad jest jedyną rzeczą, którą może jeszcze dla nas zrobić? Ale jak pamiętam, to samo działo się kiedy jeszcze była całkowicie sprawna.

Wątpię bym kiedykolwiek zgłębił tę tajemnicę.

Gdynia, 30.11.2005; 01:35 LT

Komentarze