KALIFORNIA RAZ JESZCZE (4) – ASH MEADOWS

Pisałem o tym, jak wielkie rozczarowanie musiało spotykać wędrowców, którzy w piekielnej patelni Death Valley trafiali do Badwater, gdzie napotykali trochę wody, lecz ta z powodu zasolenia nie nadawała się do picia. Okazuje się, że stosunkowo niedaleko, chociaż już poza Doliną Śmierci leży Ash Meadows, miejsce z rachityczną roślinnością, ale będące prawdziwą oazą na putstyni, zwierającą słodką wodę i oferującą przynajmniej odrobinę cienia. To był następny punkt naszej wędrówki.

Najpierw jednak trzeba było zjeść śniadanie. W restauracji otoczonej przez dziesiątki automatów do gier hazardowych. Nasza krótka wizyta w Nevadzie miała pokazać jak odmienny od sąsiadującej Kaliforni jest to stan. Nasz hotel był położony niemal na samej granicy między Kalifornią, a Nevadą, gdzieś na pustkowiu, a ilość “jednorękich bandytów” i ludzi próbujących tam szczęścia przyprawiała o zawrót głowy. Dobrze, że odseparowano jakiś kącik, dla niezainteresowanych hazardem, jak my.

Przed wyjazdem obejrzeliśmy jeszcze pare zwierząt z typowej farmy. Zresztą wokół czuć było charakterystyczny zapach obornika roznoszący się z poblisich kilku gospodarstw. Byliśmy wszak na pustkowiu, na którym nie wiadomo z jakiego powodu znalazł się ów hotel. Chyba tylko z powodu owych automatów do gier hazardowych, aby były łatwo dostępne dla sąsiadów z Kaliforni. Dla nas jednak od farmy i automatów znacznie ciekawszy był przybysz z orbity między Marsem a Jowiszem. Nadleciał z prędkością blisko 30,000 km/h i zakończył swą podróż gdzieś w pobliżu naszego hotelu.

Jazda rzeczywiście nie była zbyt długa. Po paru minutach zjechaliśmy z głównej drogi i dalej prowadziła nas szutrowa nawierzchnia. Nie wiem czy był to efekt pory roku (luty), ale nie spotkaliśmy po drodze prawie nikogo. Przed Visitors Center stał tylko jeden samochód. Franek zdążył zasnąć w swoim foteliku, więc niewielką wystawę wewnątrz budynku zwiedzaliśmy pojedyńczo,

Tak samo pojedyńczo wyruszaliśmy na drogę drewnianymi pomostami ułożonymi nad kępkami traw, pomiędzy którymi, jak się domyślaliśmy, od czasu do czasu płynie woda.

Rzeczywiście, nieco dalej pojawił się niewielki strumień. Dowiedziałem się, że woda, która co jakiś czas pojawia się na powierzchni, została uwięziona pomiędzy skałami dziesiątki tysięcy lat temu. Ruchy tektoniczne powodują, że owe wodne żyły (które ciągną się ponoć około 160 kilometrów na północny wschód od Ash Meadows) od czasu do czasu wypychane są ku powierzchni i woda zostaje uwalniana.

Życiodajny płyn sprawił, że w okolicy strumieni pojawiły się karłowate drzewa.

Z powodu śpiącego Franka i rotacyjnego zwiedzania nie mogliśmy za bardzo oddalać się od parkingu. Wracaliśmy tym samym pomostem. Niski budynek visitors center był jedynym zabudowaniem na bezkresie tej pustyni.

Samochodem dookoła pokonalismy trasę, którą mogliśmy przejść na przełaj pomostem. Ale dzięki temu Franek mógł spać dalej, a my po zaparkowaniu obok brzegu, mogliśmy razem wyjść z samochodu i obejrzeć Crystal Reservoir – niewielkie, płytkie Jezioro. W normalnych warunkach nie zwrócilibyśmy na taki obiekt większej uwagi, lecz na pustyni był czymś niezwykłym. Nawet nie pięknym, bo suche trawy i jeszcze bardziej suche, krzaczaste drzewa uroku temu miejscu nie dodawały, ale właśnie czymś niezwykłym. Miejscem, w którym da się przeżyć na rozgrzanej patelni pustyni.

Jeszcze chwilę napawalismy się tym widokiem, a potem wsiedlismy do naszego forda i ruszyliśmy w kierunku Las Vegas.

Po drodze trzeba było uzupełnić paliwo. Nie wiadomo gdzie trafi się następna stacja benzynowa. Nie byliśmy na jakimś strasznym musie, lecz kiedy zobaczyłem napis “Area 51”, wiedziałem, że musimy to zrobić właśnie tu!

Do samej Strefy 51, czyli tajnej bazy, zbudowanej w roku 1951 dla CIA był stąd jeszcze spory kawałek drogi i musielibyśmy sporo zboczyć z trasy, by tam dotrzeć, ale nie ulega wątpliwości, że znajdowaliśmy się blisko (tam gdzie czerwona strzałka na poniższej mapie), porównując to z amerykańskimi odległościami.

Stąd reklamy na stacji benzynowej wydają się całkowicie uzasadnione.

Istnienie tajnej bazy było przez amerykańskie władze dementowane wielokrotnie, aż w końcu oficjalnie potwierdzono je w roku 2001. Jak wszystko co tajne, i czego istnieniu się zaprzecza, baza stała się obiektem teorii spiskowych. Jedną z najsłynniejszych była ta, że przetrzymywano tam dowody istnienia istot pozaziemskich, jak choćby tych, które rzekomo pojmano podczas kastrofy UFO pod Roswell. Dlatego napisy “Alien Center” były nawe bardziej wyeksponowane niż owe “Area 51”.

Poszedłem zapłacić za benzynę i oddałem się szaleństwu przeglądania rozmaitych pamiątek w stacyjnym sklepiku. Magnesiki i inne drobiazgi wylądowały w mojej kieszeni. Wróciłem do auta. Mój Anioł tymczasem zdążył zrobić z grubsza porządek w aucie, ktore na dużych odległościach stawało się w pewnym sensie naszym drugim domem.

Wsiedliśmy, zatrzasnęliśmy drzwi i ruszyliśmy na południowy wschód w kierunku Las Vegas. Jeśli chodzi o dom, to tej nocy mieliśmy się zatrzymać 5-gwiazdkowym The Cromwell Hotel w centrum miasta. Jak się dobrze szuka, to czasem można znaleźć super cenę nawet na nocleg wypadający dzień przed Walentynkami. Tak nam się spodobało, że nazajutrz chcielismy jeszcze przedłużyć na kolejną noc, ale na ten specjalny wieczór hotel wycenił ten sam pokój na 900 USD. Może to i lepiej, bo dzięki temu mieliśmy potem bliżej do Santa Monica. Zamiast bowiem spać kolejną noc w Las Vegas, przemieściliśmy się ku granicy między Nevadą a Kalifornią. Lecz o tym w następnych wpisach.

Jantar, 20.04.2021; 21:41 LT

Komentarze