ZNÓW ZAWIESIŁA SIĘ PAMIĘĆ

              

Patrykowe piwo spowodowało natychmiastową senność, jeszcze podczas dokonywania wczorajszego wpisu. Dlatego muszę koniecznie dodać jedną rzecz do mojej recenzji. Otóż nie sposób nie zauważyć doskonałej gry Jona Voigta. Potrafił zagrać Jana Pawła II w sposób niezwykle zbliżony do „oryginału”. Gesty i mimika były niemal kalką tych prawdziwych. Żałuję, że nie miałem mozliwości obejrzenia filmu z oryginalną ściezką dźwiekową. Widziałem króciutki fragment w telewizji i wtedy byłem poruszony właśnie głosem aktora, którego intonacja bardzo przypominała Karola Wojtyłę. Nasz dubbing, mimo, że ogólnie chwalony, jednak momentami mnie drażnił. Szczególnie gdy na pamięć zna się pewne oryginalne fragmenty, jak chociażby najczęściej w ciagu ostatniego roku przypominane „Niech zstąpi Duch Twój…” z warszawskiej mszy.

To teraz już z czystym sumieniem mogę pisać o innych rzeczach. Wczoraj w kinie znów mnie dopadło to, czego bardzo nie lubię i do czego czesto głupio mi sie przyznać. Fatalna pamięć do twarzy.

Wpadłem do kina w ostatniej chwili. Kiedy odbierałem bilet z kasy, film pewnie właśnie się zaczynał. W gdyńskim „Silver Screen” kasy są usytuowane tak, ze do sal trzeba zjechać schodami ruchomymi w dół. Ruszyłem biegiem, lecz na schodach przyblokowała mnie pewna para. Nie ukrywałem swego zniecierpliwienia przestepując z nogi na nogę.  Chłopak się odwrócił.

– To pan? Tutaj? Co za spotkanie!

– To ja. Witam!

Poznałem go. To znaczy pamietam, że gdzieś się już spotkaliśmy. Ale gdzie? Zwoje mózgowe grzały sie na maksa, na granicy zawieszenia systemu operacyjnego, ale wyszukiwarka nie dawała sobie rady.

– Dzień dobry – powedziała dziewczyna, dzięki czemu zyskałem kilka sekund.

– Dzień dobry – odpowiedziałem. Jej nie pamiętałem. Ona chyba mnie też nie znała.

Gdzie się mogliśmy spotkać? W górach? Na którymś ze statków?

– Sorry, ale mój seans już się zaczął. Muszę biec na salę!- Nie skłamałem, ale poczułem się jakbym skłamał. Był to bowiem przede wszystkim wybieg, aby nie brnąć w ślepą uliczkę. Cholera, przecież wystarczyło się spytać „skąd my się znamy?” Niby tak, ale nie pierwszy raz staje przed podobnym dylematem i głupio mi jakoś pokazać, że kogoś nie poznałem. Jest to jednak niezręczność, na pewno niezbyt miła dla nie rozpoznanej osoby. No, ale teraz zagadka nie daje mi spokoju. Z kim rozmawiałem?

Pięć i pół godziny jazdy. Niemal co do minuty. Tyle, jak za każdym (normalnym) razem, zajęła mi podróż do Szczecina. Pewną istotna różnicę stanowi fakt, że znów początek trasy odbywa się przy świetle dziennym. Głęboka zima więc już przminęła. Kiedy wreszcie nastanie czas suchych i nieoblodzonych dróg?

Najważniejsze jednak, ze znów siedzę w swoim pokoju, przy swoim biurku, a za chwilę wskocze do swojego łóżka. Niby drobiazg, a jak miło.

Szczecin, 18.03.2006; 00:45 LT

Komentarze