ZNÓW W POLSCE

Anioł czekający tuż przy wyjściu z pomieszczenia odprawy… Cóż za radosna i wytęskniona chwila! Trwamy czas jakiś przytuleni, ale nie możemy blokować przejścia. Gdańskie lotnisko jest bardzo zatłoczone. Wsiadamy do taksówki. Mój Anioł wziął dzień urlopu, więc nie musimy się stressować jej powrotem do pracy.

– Witamy na polskiej ziemi! – przywitał mnie telefonicznie boss niedługo po wniesieniu walizek do domu. Ale miła niespodzianka! I on pamiętał?

– Wie pan, mamy tu w biurze gości i jakby mógl pan na jutro przygotować taką prezentację o ostatnim stoczniowym remoncie złożoną z kilkudziesięciu zdjęć… Wiem, że to dzień przyjazdu, ale gdyby dał pan radę… – wzruszenie pamięcią o moim przylocie jakoś szybko wyparowało i słysząc ów ciąg dalszy przywitania przechodzę do konkretów. Ile zdjęć, na którą godzinę i na co szczególnie zwrócić uwagę przy wyborze?

Nazajutrz więc najpierw przeglądam około dwóch tysięcy fotek by wybrać te kilkadziesiąt, a potem laduję w biurze i opowiadam o stoczni. A miał to być dzień na rozpakowanie walizek i uporządkowanie prywatnych spraw. Ot chociażby taki telefon. Pomimo polecenia zapłaty z niewiadomych przyczyn nie wpłynęła płatność za marzec. Nieważne, że za poprzednie i następne miesiące wpływała. Poczta głosowa poinformowała mnie, że Telekomunikacja Polska połaczenia zablokowała. Pewnie znów trafiłem na listę dłużników…

To wszystko jednak nieważne wobec zwyczajnej radości z powrotu. Najchętniej biegałbym wszędzie jak spuszczony z łańcucha pies… A z drugiej strony, najchętniej nie wychodziłbym z Aniołem nigdzie – po co wałęsać się gdzieś po bulwarze gdy dobrze nam razem pod ciepłą kołderką pośród bębniącego o szyby deszczu wzmaganego porywami wichru?. Kiedy jednak po deszczu przychodziło słońce (a przeplatało się to ostatnimi dniami wyjątkowo często, ruszaliśmy na spacer nad morze bo to przecież wakacje. Wakacje w sensie pory roku, bo wszak my wakacji nie mamy. Większość czasu spędzamy w biurze o dwa kroki od sopockiej plaży (co jest prawdziwą męką Tantala). Nie dajemy się jednak i staramy się żyć tak, by wakacje czuło się pomimo biura.

W środę wieczorem poszliśmy na „Zorbę”, którego Teatr Miejski w Gdyni wystawiał na swojej letniej scenie na plaży w Orłowie. Pomysł fantastyczny, za którym publiczność głosowała nogami. Przed samym spektaklem kupno biletów nie zawsze jest możliwe.

Scena stoi prawie w morzu, aktorzy grają na niej, a także wprost na piasku Zastanawialiśmy się na ile doskwiera to tancerzom wykonujacym bardzo dynamiczne elementy w zasznurowanych butach. Prawdodpodobnie po spektaklu mogą wytrzepywac nieprzyjemne ziarenka ze wszystkich zakamarków obuwia.

Kiedy akcja zaczęła się zawiązywać, z nieba pokropiło ostrzegawczo. Niektórzy wyjęli parasolki. Moglismy im pozazdrościć bo nasza została w bagażniku samochodu. Jakoś nie przyszło nam do głowy, że teatrze może padać. Przestało, ale po następnych kilku minutach lunęło już na dobre.

Aktorzy próbowali jeszcze grać, ale w końcu się poddali. Spektakl przerwano. I całe szczęście, bo gdy tylko dotarlismy pod wiatę baru, nadeszła prawdziwa ściana deszczu. Ogłoszono, że kasa zwraca pieniądze za bilety, a ci, którym nie chce się stac w kolejce mogą na podstawie tych samych wejściówek obejrzeć jedno z następnych przedstawień w wybranym przez siebie terminie. Po tym komunikacie aktorzy poszli integrować się z publicznością, to znaczy korzystać z tego samego baru. Najwazniejszą zaletą tej sytuacji jest fakt, że  być może następnym razem nie zapomnę aparatu fotograficznego. Pstryknąłem kilka zdjęć moim nowym nabytkiem – chińskim telefonem komórkowym, który co prawda ma w sobie takie cudeńka jak telewizor, ale aparat beznadziejnej jakości (co widać powyżej).

Zamiast oglądania sztuki, zaaplikowalismy sobie spacer po orłowskim molo.

Nazajutrz zaś wylądowaliśmy w… Operze Leśnej na „Skrzypku na dachu”, czemu mam nadzieję poświęcić oddzielny wpis.

Podobnie jak wyjazdowi do Szczecina, który przywitał mnie brakiem prądu. Prądu nie było lokalnie. Ściślej, tylko w moim mieszkaniu. Kiedy dotarłem tam około północy z piatku na sobotę, oprócz sterty rozmaitej korespondencji oraz reklam wyjąłem ze skrzynki karteczke informującą, że z powodu nieopłacenia rachunku za prąd odcieto mi dostawy energii i w przypadku mojego dalszego uchylania się od uregulowania długu w wysokości siedemdziesięciu dziewięciu złotych, sprawa zostanie skierowana do sądu. Teraz to już na pewno jestem znów na liście niesolidnych dłużników. Na ewentualny kredyt większych szans nie mam. Mógłbym tłumaczyć, że wyjeżdżając na miesiąc nie sądziłem, że utknę w Chinach na ponad trzy. Odpuszczę jednak, bo i tak odbiją piłeczkę, że trzeba było jakoś to załatwic, na przykład powiadamiając ich, że zapłace później. I będą mieli rację. A jak powiem, że najzwyczajniej zapomniałem tam daleko o tak przyziemnych sprawach, to się uśmieją jak rzadko kiedy. Zrobiłem pokornie przelew owych feralnych, niecałych ośmiu dych plus drugie tyle za ponowne przyłączenie energii, a póki co piszę bloga w kawiarni, bo tam mogę podłączyc się do gniazdka, które nie jest tylko atrapą.

Szczecin, 25.07.2009; 22:05 LT

Komentarze