ZNÓW W MONACHIUM

                                                     

Przed samym lotniskiem w Rębiechowie utknąłem w korku. Z daleka widoczne koguty strazy pożarnej, pogotowia ratunkowego i policji wskazywały, że coś się wydarzyło. Jedni mówili, że to kolejny dowcip z bombą, inni, że doszło do jakiejś zadymy w jednym z samolotów.

Wysiadłem wcześniej i na piechotę dotarłem du budynku. Nie dociekalem co sie stało – najważniejsze, że lotnisko nie zostało tymczasowo zamknięte i była szansa na normalny odlot. Ścisk w gdańskim porcie lotniczym panował niemiłosierny, a kolejka do odprawy przyprawiała o zawrót głowy. Takie pamiętam jedynie z przedpotopowego, warszawskiego Okęcia rodem z „Misia”. Najwyraźniej projektantom, budowniczym albo decydentom zabrakło wyobraźni. A może to rozwój ruchu lotniczego wymknął sie wszelkim racjonalnym prognozom?

W Monachium zamiast wprost do strefy tranzytowej, udałem się na zewnątrz aby dla spokoju sumienia zapytać w biurze rzeczy znalezionych o zagubioną przed dwoma tygodniami torbę. Niestety, torby nie było, więc souveniry ostatecznie mogę uznać za stracone.

Na osłodę obejrzałem sobie ogromne zadaszone patio tutejszego portu lotniczego.

Robi wrażenie. Jak kiedyś będę czekać dłużej na przesiadkę, wybiore się stąd kolejką miejską do centrum. Zaliczę jakieś szybkie zwiedzanie, bo jak narazie z Monachium znam tylko lotnisko.

Póki co, za trzy kwadranse rozpocznie sie boarding na mój samolot  lecący do Hong Kongu. Tam czeka mnie jeszcze szybka przesiadka na kolejny do Kaohsiung i wieczorem powinienem znaleźć się na statku stojącym w tym tajwańskim porcie.

Monachium, 10.04.2007; 20:20 LT

Komentarze