Jadę do Krakowa. Ściślej to do Strzelc Opolskich, tyle, że trochę okrężną drogą. Wydaje mi się, że powinienem napisać „Strzelców Opolskich”, ale pamiętam, że moja eks pochodząca z pobliskiego Kędzierzyna oraz wszyscy jej ziomkowie, zawsze mówili „Strzelc”.
Niemcowa, piękny zakątek Beskidu Sądeckiego znów wysłała swój zew. Z tą różnicą, że woła nas do Strzelc właśnie, a nie w góry. Tam ma dom jeden z uczetsników naszych niemcowskich przygód z pierwszych lat istnienia chatki. I postanowił zaprosić wszystkich chętnych, którzy znajdą czas i ochotę powspominać dawne czasy. Oficjalnym zaś pretekstem spotkania ma być premiera cyfrowej wersji „Czerwonego Kapturka” – niemcowskiej megaprodukcji J zrealizowanej na kamerze 8 mm w roku bodajże 1980.
Po pracy w piatkowy wieczór spakowałem się i o jedenastej ruszyłem na dworzec. Dżinsy, t-shirt, adidasy i plecak. Jak ja dawno nie miałem okazji tak podróżować! Odkąd w 2004 roku rozpocząłem pracę na obecnym stanowisku, mogłem pozegnać się z długim wędrowaniem po górach. Plecak, namiot, spiwór wyladowały gdzieś w głębokich zakamarkach mieszkania. Kusi mnie, żeby w tym roku wyskoczyć choć na kilka dni na Niemcową. Pomijając piękno tego miejsca, ogromną zaletą takiego wypadu byłoby wyciszenie się, odseparowanie chociaż na trochę od tej codziennej gonitwy terminów. E-maili, telefonów…
Ja już chyba nie nauczę się przychodzić normalnie na czas. Pociąg miał odjechać o 23:25, wydawało mi się, że mam tyle czasu, że spokojnie zająłem się komputerowymi sprawami, aż ocknąłem się o 22:45. Przebrać się, dopakować, umyć naczynia, pozamykać okna i.t.d. A zegar przyspieszał jak zwykle w takich momentach. O 23:05 wybiegałem z mieszkania do samochodu. Jeszcze tylko znaleźć miejsce do zaparkowania auta do czasu mojego powrotu i już mogłem biec na peron.
W hallu dworca zwolniłem. Pociąg opóźniony pietnaście minut. Szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. Zanim jednak dotarłem na peron, przez megafon pani ogłosiła, że opóźnienie zwiększyło się do trzydziestu minut. Wtedy zacząłem sie niepokoić, ponieważ w Warszawie miałem mieć przesiadkę do Opola, a przerwa w podróży miała wynosić tylko czterdzieści minut.
Na peronie kłębił się lekko zdezorientowany tłum, ponieważ stały tam składy teoretycznie gotowe do drogi, ale czekające na opóźniony zasadniczy pociąg z Helu.
Część ludzi miała rezerwację, inni zaś liczyli, że nadjeżdzające wagony będą mniej zatłoczone od tych przygotowanych w Gdyni (srodze się potem zawiedli).
Pociąg tymczasem zwiększył opóźnienie do czterdziestu minut. Jak na trasę Hel – Gdynia to całkiem piękny wynik.
Bilet kupiłem sobie wcześniej przez internet i mgłem cieszyć się miejscem sypialnym. Pociąg stał jeszcze dość długo i gdzieś przez sen zorientowałem się, że w końcu odjeżdżamy z Gdyni.
Kiedy konduktor obudził mnie przed Warszawą, słońce było juz wysoko na niebie. Nie musiałem patrzeć na zegarek, by zorientować się, że na pewno nie dotrzemy do sto licy planowo, t.zn. o 05:25. I rzeczywiście. Wkrótce dowiedziałem się, że opóźnienie wzrosło do osiemdziesięciu minut. Straciłem połączenie do Opola. Nie wiedziałem, kedy trafi się następne.
Na dworcu Warszawa Centralna sprawdziłem aktualną sytuację. Za kilka minut miał przyjechać intercity „Kościuszko” zdążający w stronę Krakowa. Sprawdziłem kierunki na Wrocław i Katowice, lecz nic rozsądnego nie znalazłem. I tak zdecydowałem się jechać pod Wawel, byle do przodu i bliżej Strzelc.
Jednak żeby pojechać, trzeba było najpierw załatwić bilet. Przezornie jeszcze w pociągu z Gdyni poprosiłem o adnotację o opóźnieniu, które uniemożliwiło mi planową jazdę. Teraz poszedłem do kasy z prośbą o przebukowanie biletu na ów IC.
– Nie moge tego zrobić – odrzekła pani w okienku – pan ma bilet internetowy.
– No to co z tego? Gorszy? Przecież zapłaciłem za niego.
– Bilet internetowy nie podlega zwrotowi w kasie.
– Ale ja go nie chcę zwrócić. Chcę tylko wymienic na inny.
– Proszę pójść do Centrum Obsługi Podróżnych Intercity, o tam! – pani pokazala palcem gdzie owo centrum się znajduje,
– Ale oni zaczynają pracę o 09:30, a ten pociąg odjeżdża za kilka minut, o 07:15.
– No to niech pan zgłosi się do konduktora.
Pobiegłem szybko na peron i zgłosiłem się do konduktora, jak pani przykazała.
– Przykro mi, ale musi pan kupić nowy bilet.
– Jak to?
– Ten niewykorzystany może pan reklamować. Należy zrobić fotokopię, włożyc do koperty i wysłać pod wskazany adres, a po rozpatrzeniu reklamacji otrzyma pan zwrot.
– Nie rozumiem takiego punktu widzenia. Przecież podróżując z wykupionym już biletem, moge nie miec przy sobie pieniędzy na następny. Ile kosztuje ten bilet do Krakowa?
– Sto czternaście złotych. Trzeba kupic nowy. Takie sa przepisy. Jeżeli pan jest w stanie zapłacić, to niech pan już wsiada, bo za chwile odjeżdżamy.
Wsiadłem, ale niezadowolony. Jeszcze raz poczułem się nabity w butelkę przez PKP. Nie bardzo rozumiem w czym, poza wygodnictwem tej firmy tkwi problem, by przebukować albo nawet zwrócić zapłacony już bilet? W dobie komputerów, gdzie przecież można wprowadzić do bazy danych adnotację, że bilet został anulowany.
Humor poprawiły mi jedynie warunki podróży. Pociąg mknął szybko, a zarazem zupełnie cichutko, czego nie doświadczy się w wagonach starego typu.
Wagon barowy też był nowy i schludnie utrzymany. W przedziałach gniazdaka do podłączenia zasilania do laptopów. Konduktor nie żądał zapłaty za bilet gotówką, lecz wyjął terminal do obsługi kart płatniczych. Gdyby takie pociągi kursowały między Gdańskiem a Szczecinem, ani chwili nie zastanawiałbym się ani chwili nad wyborem środka lokomocji.
W okolicach Krakowa, 01.08.2009; 09:50 LT