Znaki

Wieczory spędzane na oceanie, zdala od zgiełku świata, w którym egzystujemy na codzień, skłaniają do rozmaitych rozważań.

Dziś moje mysli popłynęły, ku zdarzeniom, które zazwyczaj trwają ułamek sekundy, czasem dłużej – sekund kilka. Okruchy rzeczywistości, ale okruchy tajemnicze. Są mikroskopijne w skali czasu, ale tkwią głęboko w naszej pamięci. Krótkie chwile, którym przypisujemy wyjątkowe znaczenie, traktując je jako znaki – chwilowy dar od losu, mający zwrócić naszą uwagę na jakieś istotne chociaż nieuświadamiane sobie sprawy.

Zahaczyłem myślami o ten temat przy okazji lektury „Polityki”, w której zamieszczono zdjęcie trumny Jana Pawła II z zamkniętą na jej wieku ewangelią. Pamiętna scena z jego pogrzebu i zapewne jedna z tych, które na stałe już pozostaną w zbiorowej pamięci. „Ile serc, tyle interpretacji” – napisałem tamtego dnia. Dla jednych to ewidentne działanie Ducha Świętego, dla innych zbieg okoliczności o głęboko symbolicznej wymowie. 

Takie sceny, których przypadkowość lub nie, na zawsze pozostanie dla nas tajemnicą, mają przede wszystkim wartość jako piękna ilustracja, pointa, inspiracja wyobraźni. Nie ma jednak zazwyczaj bezpośredniego związku z naszym własnym zyciem.

Co innego w przypadku zdarzeń, które odczytujemy jako znaki dopiero po spełnieniu się przepowiedni, na którą, jak to zwykle z przepowiedniami bywa, wcześniej byliśmy ślepi. Ileż ludzi głowiło się nad wersetami Nostradamusa, próbując rozwikłać tajemnice przyszłości! Znacznie łatwiej było działać w odwrotnym kierunku i ze zdziwieniem stwierdzać, ze coraz to nowe fakty historyczne pasują do pełnej alegorii przepowiedni. Tu dygresja związana z osobą naszego papieża. Pamiętam tamto konklawe, rozmaite przepowiednie o zbliżającym się kresie papiestwa (końcu świata?), do których wracano także ostatnio. Mówiło się wtedy, że każdy z kolejnych, wybieranych papieży posiadał swoją alegoryczną charakterystykę. Ten, którym okazał się Karol Wojtyła, miał być „de labore Solis” czyli, jak tłumaczono, „z pracy Słońca”. Ciekawy jestem jaki miał być papież kolejny, czyli Ratzinger? Jakoś nie natknąłem się na żaden opis. Wracając zaś do przepowiedni, to chyba każdy może przywołać z pamięci jakieś mniej lub bardziej istotne zdarzenie, które mógłby zinterpretować jako znak, czasem ostrzeżenie losu, a czasem jakaś wskazówka – niestety, najczęsciej w porę nie zauważone. Często takim znakiem bywają sny. Tak zwane sny prorocze. Ja miałem to szczęście na przykład, że we śnie przewidziałem płeć swoich dzieci, kiedy z założenia nie robilismy badań w tym kierunku. Oczywiście prawdopodobieństwo trafienia wynosiło 50%, więc to żadna sensacja. Trochę lepiej brzmi jeśli się doda, że właściwie trafiło się dwa razy na dwie próby. Przede wszystkim istotny jest jednak sam fakt pojawienia się taich snów. Bo przecież mogło się w ogóle nic na ten temat nie przysnić, albo przyśnić wielokrotnie, a ja przy każdym z dwójki dzieci miałem tylko jeden sen.

Wiele osób wspominało mi o znakach towarzyszących śmierci bliskich, którzy znajdowali się gdzieś daleko. Jakiś szczególny niepokój w tamtym momencie, albo dziwne zjawisko jak n.p. samoistne pęknięcie talerza, urwanie się półki i.t.p. Każda z tych sytuacji jest najzupełniej banalna i ginie w mrokach niepamięci jeżeli nic się nie wydarzy. Pozostaje jednak szczególna dla tych konkretnych ludzi, w konkretnych okolicznościach.

Wiele krąży historii o milionerach, którzy wygrali w lotto dzięki jakims specjalnym objawieniom liczb.  Ktoś odnalazł swoją miłość dzięki temu, że jakiś nieokreślony impuls kazał mu pojawic się w danym miejscu i czasie wbrew rutynie jego zachowania. Ktoś inny z jakiegoś wyjątkowego powodu nie zdążył na samolot i uratował życie. Przykłady możnaby mnożyć.

W mojej pamięci pozostaną też wakacje sprzed dobrych kilku lat. Kończyłem właśnie kontrakt, podczas którego awansowałem na stanowisko kapitana. Do Tarragony, gdzie miałem przekazać statek zmiennikowi samochodem na spotkanie wyruszyła żona i dzieciaki. Spotkanie po wielu miesiącach rozłąki, a potem dwa tygodnie na wybrzeżu Morza Śródziemnego i w Pirenejach. Były to nasze najpiękniejsze wakacje. I właśnie wtedy, podczas jednej z kąpieli, kiedy szalałem z dzieciakami wśród fal, nawet nie poczułem kiedy zsunęła mi sie z palca obrączka. Pozostała na zawsze gdzieś u wybrzeży Hiszpanii. A później, z kolejnymi miesiącami i latami coś psuło sie między nami coraz bardziej, aż w końcu nasze drogi rozeszły się całkiem. Może zgubienie obrączki było znakiem, a może nie, lecz dla mnie zawsze nim pozostanie.

Kiedy po statku „Wrocław”, który wpadł na skały na Bałtyku, Morze Śródziemne niedługo potem pochłonęło jego następcę, „Wrocław II”, nie było już chętnych na próbowanie szczęścia z „Wrocławiem III”. Fatum? Jaki zignorowany znak dany był grupie przyjaciół, którzy pamiętnego 11 września dwoma różnymi samolotami lecieli spotkać się w Los Angeles? Jedni i drudzy zamiast do Los Angeles polecieli do Nowego Jorku i w odstępie kilkunastu minut zakończyli swą ziemską wędrówkę – jedni na północnej, a drudzy na południowej wieży WTC. Słyszałem też, że ponoć jedyny ocalały, z pewnej znanej morskiej katastrofy zginął potem na morzu w innej katastrofie, mniej spektakularnej. Być może i on zignorował jakis sygnał. A może po prostu w myśl ludowej wiary nie uniknie się „co komu pisane”, o czym swego czasu ktoś nakręcił thriller p.t. „Oszukać przeznaczenie”.

Są też znacznie poważniejsze przepowiednie. Objawienia. Na mnie największe wrażenie zrobiła ta w Medjugorje, ponieważ wszystko wydarzyło się tak niedawno, na naszych oczach. Pamiętam swój sceptycyzm gdy mówiło się o nim na początku. A parę lat później seria wojen na Bałkanach i lekcja pokory.

A klątwy? Dawno temu, za komuny, kiedy półki w sklepach świeciły pustkami, mój wujek przepychał się w kolejce do sklepu, do którego właśnie „coś rzucili”. W tej przepychance okazał się silniejszy od jakiejś kobiety. Rozgoryczona krzywdą odcięła się:

– A żebyś ch… oślepł!

Nie minął miesiąc, a wujkowi pękło w oku jakieś naczynie krwionośne czy coś podobnego i nieodwracalnie przestał na nie widzieć. Być może dlatego boimy się otwarcie mówić o śmierci, albo nawet żartem rzucać złe życzenia? Obawiamy się, by nasze słowa w dziwny sposób nie nabrały mocy sprawczej i na wszelki wypadek wolimy ich nie wypowiadać.

Szkoda tylko, że tak mało sprawczej mocy mają te dobre życzenia. A może tylko tak nam się wydaje? Może mają, ale nie zauważamy korelacji, która nie jest tak spektakularna jak w przypadku złych zdarzeń? A jeżeli rzeczywiście jej nie ma, to może dlatego, że za mało szczere są te życzenia – wypaplana, tradycyjna formułka bez prawdziwego pragnienia? Kto wie?

 

Atlantyk, 04.05.2005

Komentarze