ZIMA W VANCOUVER

  

Wydawać by się mogło, że miasto, które walczyło o organizację zimowych igrzysk olimpijskich, powinno byc zadowolone, ze pada śnieg. Igrzyska co prawda dopiero za rok, ale w czasach globalnego ocieplenia człowiek ma czasmi ochote sprawdzić, czy biału puch nie pozostanie przypadkiem wspomnieniem. Na przykład w ciągu ostatnich dwóch lat dni ze śniegiem, czy to w Szczecinie, czy w Gdyni, szłoby policzyc na palcach jednej ręki.

Kiedy wylądowałem w Vancouver, jak zwykle szybko zająłem miejsce w kolejce do odprawy, aby uniknąć niepotrzebnego czekania. Poszło wyjatkowo sprawnie i teraz wystarczyło tylko odebrać bagaż, by spotkac się z agentem, który miał mnie zwieźć na statek. Nie pierwszy to raz, kiedy moja perfekcyjnie przygotowana i wykonana akcja zajęcia odpowiedniego miejsca do szybkiej odprawy zawodzi.

– Bagaż z samolotu Lufthansy, lot LH 492 z Frankfurtu będzie do odebrania na tasmie nr 24 – informował miły głos z głośników, więc po przejściu odprawy, szybko udałem się w tamtym kierunku.

Stałem i czekałem. Dochodzili kolejni pasażerowie po odprawie, a taśma jak stała tak stała.

– Podrózni, którzy przylecieli z Frankfurtu proszeni sa o przejście do tasmy nr 23. Bagaz zostanie wyłożony na taśmę 23 – poinformował miły głos.

Wszyscy podróżni biegiem rzucili się do rzeczonej taśmy, żeby zając jak najlepsza pozycje do obserwacji walizek i żeby, nie daj Boże, nie być zmuszonym do odczekania jeszcze jednego kółka gdyby walizki czy torby w porę nie udało się zauważyć.

– Przepraszamy pasażerów z Frankfurtu, ale najpierw zostanie wyłożony bagaż z Hong Kongu. Bardzo dziękujemy za państwa cierpliwość.

Nie bardzo rozumiałem co ma Hong Kong na sąsiedniej taśmie do naszego bagażu, ale być może nie wiem wszystkiego.

Początkowo byłem zadowolony z rozprostowania nóg po długim locie, ale tego prostowania robiło się stanowczo za dużo. Z braku lepszych możliwości usiadłem na pustym wózku do przewożenia walizek, który na razie do niczego innego mi się nie przydawał.

– Bagaż podróżnych z Seulu zostanie wyłozony na taśmę nr 23 informował dalej miły głos.

Zapanowała lekka konsternacja. Nie wiadomo było, czyj bagaż pojawi się najpierw, albo czy obydwa jednocześnie, ale ponieważ na monitorze na tasmą pojawiły się obydwa loty my, pasażerowie z Frankfurtu musieliśmy się niec ścisnąć by wchłonąć do swojej grupy nadbiegających od strony jakiegoś innego pasa podróznych z Seulu.

Kiedy już obie grupy zintegrowały się i wspólnie zajęły strategiczne pozycje, tasma co prawda ruszyła, lecz krążyło na niej kilkanascie walizek z Toronto, w tym jedna z krzyczacą w oczy zawieszką „RUSH” oznaczającą, ze jej właściciel nie dysponował przesadnie wielką ilością czasu. Nie wiem co z owym włascicielem się stało, ponieważ ani on, ani tych paru innych po odbiór się nie zgłaszali. Moze już polecieli dalej?

– Pasażerowie z Frankfurtu proszeni są przejscie do tasmy nr 24 – wyrwał mnie z zadumy znajomy głos z głośnika – państwa bagaż zostanie wyłożony na taśmę 24. Przepraszamy za opóźnienie i dziękujemy za cierpliwość. Przepychając się między pasażerami z Seulu, pasażerowie z Frankfurtu wystartowali ze swoimi wózkami zająć strategiczne pozycje przy taśmie, którą juz raz obastawiali ponad godzinę wcześniej. Formuła 1 z jej monotonnymi, jednokierunkowymi torami i raz na starcie ustaloną kolejnością zawodników to pikus wobec wózkowych slalomów po takim komunikacie. Tym niemniej już po chwili całe towarzystwo ustawiło się karnie i wpatrywało się intensywnie w nieruchome urządzenie.

W końcu ruszyło. I pojawiły się walizki. Nasze. Co za szczęście! Po półtorej godziny czekania.

– To wszystko przez śnieżyce – informowali nas, przepraszając, przedstawiciele Lufthansy.

Kiedy wyszedłem na zewnątrz, padajacego śniegu nie zauważyłem, a elektroniczny wyświetlacz pokazywał temperaturę +3˚C, ale śnieu wokół, rzeczywiście troche leżało. Agent zaś opowiadał z podnieceniem:

– Trzydzieści lat mieszkam w Vancouver i takiego śniegu jeszcze tu nie widziałem! Tutaj w ogóle rzadko kiedy pada śnieg, a tu nagle az czetrdzieści centymetrów!

– Działa już nowa linia sky train? – zapytałem nie na temat, bo mijaliśmy akurat stację budowanej nowej linii kolei miejskiej, która przed Olimpiadą ma połączyć lotnisko z centrum.

– Sky train? – zapytał wytrącony z toku rozmowy, a raczej monologu kierowca – Nie, nie działa! Tutaj nic nie działa. Wczoraj autobusy nie jeździły z powodu śniegu. Wszystko się wokół lotniska zakorkowało. O! Popatrz! Ktoś odśnieża samochód. Ja tu przez trzydziesci lat nie odkopywałem ze śniegu samochodu, a teraz robiłem to już dwa razy!

W porcie główne drogi były już przejezdne, a zadbały o to, wydawało mi się specjalne spychacze. A jednak nie! Spychaczy bowiem nie było. To po prostu niewielki kontener na sztaplarce pełnił rolę pługa. Potrzeba matka wynalazku.

Kiedy na chwile pojawiło się słońce port pod białą kołderką wyglądął całkiem sympatycznie.

Ale jeszcze fajniej wyglądały wyłaniające się z kłębiących się przy ziemi chmur góry.

Wieczorem wybrałem się do pobliskiego centrum handlowego. W normalnych warunkach dziesięciominutowy spacer.Tym razem szło mi albo brnąc po kolana w mokrym śniegu, albo tam gdzie został odgarnięty lub stopniał, przeskakiwać przez głębokie do kostek kałuże. O zrobieniu jakiegoś przejścia nikt nie pomyślał. Dopiero przed samymi sklepami wreszcie pojawił się czarny i nie zatopiony chodnik.

Wśród zwałów śniegu, tego który sam napadał, i tego odgarniętego z parkingów, pokazały się w końcu pawilony i stoją ce przed nimi samochody.

Kiedy po godzinie wracałem na statek, zaczął padać deszcz. Pada do tej pory czyli od jakichś osiemnastu godzin. Ponoć w najbliższych godzinach nie ma przestać, a na dodatek temperatura znów ma się obniżyć, więc deszcz zamieni się znów w śnieg. Wziąwszy pod uwagę, że jutro odlatuję do Polski, nie jest to miła perspektywa. Jeżeli lot się znacząco opóźni, mogę nie  złapać połączenia do Gdańska, a wtedy… Sylwetser zamiast rzutem na taśmę w Trójmieście, przyjdzie spędzać w poczekalni jakiegoś terminalu.

Vancouver, 29.12.2008; 14:05 LT

Komentarze