Kiedyś Wszystkich Świętych był okazją do nieformalnych spotkań z rodziną. Trudno było nie spotkać się przy grobach naszych krewnych. Bywało tak, że po chwili zadumy, zapaleniu świec, modlitwie, zaczynały się rozmowy, które trwały długo, zważywszy, że co jakiś czas pojawiały się kolejne osoby, aż w pewnym momencie zaczynało robić się całkiem ciasno.
W tym roku poszło nam z tatą wyjątkowo szybko. Pustki wokół grobów naszych najbliższych przypominały, że większość jest już po tamtej stronie, a innym zdrowie nie pozwala na wizytę tutaj jak za dawnych czasów. Jakże odmieniło się wszystko nawet nie wiadomo kiedy…
Od dawna zwykłem odwiedzać pierwszego listopada szczeciński cmentarz dwukrotnie. Przedpołudnie było dla rodziny. O zmierzchu zaś wybierałem się na niezobowiązujacy spacer po zakątkach tej jednej z największych europejskich nekropolii. Zazwyczaj wybieraliśmy się na taki spacer z Mirkiem. Lubiliśmy wtedy wspominać rozmaite wydarzenia z udziałem tych, którzy odeszli. Najczęściej były to oczywiście wspomnienia z dzieciństwa, beztroskie i radosne. Jakiś uczony kiedyś powiedział, że pierwsze trzy lata życia są najważniejsze – wtedy kształtuje się osobowość. Może trzy, może pięć, może siedem – nie będę polemizować. Coś jednak w tym musi być, że właśnie do owych pierwszych lat życia wszyscy niemal bez wyjątku skrycie tęsknimy mimo, że wtedy tak bardzo chciało się być dorosłym.
Dziś o zmierzchu tradycyjny spacer odbywałem już bez Mirka. Od jego grobu rozpocząłem tę wędrówkę…
Zaraz potem skierowałem się pod pomnik, który przez dziesięciolecia zdążył stać się symbolem szczecińskiego cmentarza. Nawiązujacy do skrzydeł husarii i do litery V oznaczającej wiktorię góruje nad kwaterami trzech i pół tysiaca żołnierzy poległych u schyłku II Wojny Światowej w walkach o Szczecin i okolice.
Szczecin został zdobyty zaledwie sześć dni przed upadkiem Berlina i niecałe dwa tygodnie przed kapitulacją Niemiec. Wojna niosła krwawe żniwo każdego dnia, ale los wygląda jeszcze bardziej okrutnie, kiedy ginie się zaledwie kilka dni przed końcem kilkuletniego koszmaru walk.
Zapaliłem znicze zarówno na jednej z polskich mogił jak i na rosyjskiej. Bodajże rok temu wspominałem pierwsze lata po upadku komuny i ciemnośc spowijającą kwatery czerwonoarmistów. Społeczeństwo w ten przykry sposób odreagowywało narzucony nam sowiecki dyktat. Dziś już znicze palą się w obydwu sektorach. Chciałem zapalić swój tam, gdzie z jakiegoś powodu nie byłoby żadnego, ale nie znalazłem takiego. Postawiłem więc swój obok tych już płonących.
Minąłem kaplicę i biegnącą półkoliście ścieżką dotarłem do dolinki, w której ulokowano szczecińską aleję zasłużonych. Jest to nie tyle aleja co krąg grobów rozpostarty wokół centralnego basenu z fontanną.
Jak poprzednio umieściłem swoje światełka na grobach dyrygenta Waleriana Pawłowskiego, którego niejdnokrotnie podziwiałem gdy dyrygował orkiestrą szczecińskiej filharmonii, oraz Floriana Krygiera, współtwórcy piłkarskiej „Pogoni”. Jego imię nosi obecnie stadion tego klubu.
Inną ścieżką w górę wychodzi się na niewielki płaskowyż nad Kwaterą Zasłużonych. Tam znajduje się Lapidarium, w którym zgromadzono rozrzucone, zniszcozne lub zaniedbane po wojnie nagrobki niemieckich mieszkańców miasta. Tam przeniesiono m.in. nagrobek Hermanna Hakena – bodaj najbardziej wizjonerskiego prezydenta Szczecina, któremu miasto zawdziecza m.in. słynne Haken Terrase, znane powszechnie jako Wały Chrobrego.
Zapaliłem świeczkę Hakenowi i powoli mogłem kierowac się w stronę wyjścia…
Oby tylko w przyszłym roku nie przybyło mi miejsc do odwiedzenia.
Szczecin, 01.11.2013; 23:55 LT