ZANIM NADEJDĄ SZARUGI

               

Na przerwę obiadową wybrałem sie na Skwer Kościuszki. Słońce przyjemnie grzało, siedziałem w ogródku na zewnątrz, okupowanym  w większości prawdopodonie przez turystów. Popijałem kawę z mlekiem (wyjątkowo), przegryzałem gorącą kanapką i czytałem gazetę. Pobliska plaża pełna była ludzi łapiących ostatnie, złociste promienie. Pozazdrościłem im i po pracy wybrałem się na krótki spacer połączony z kolacją przy plaży. Przy niej jednak szczególnie czuło się odpływające w przeszłość lato. Nic tak mnie nie dołuje jak krótki dzień. Może być zimno, wietrznie, deszczowo – da się wytrzymać, ale kiedy Słońce zachodzi po południu, remedium może być tylko bożonarodzeniowy śnieg albo całowanie się gdzieś w głębi spowitego mrokiem parku. Tylko kto po czterdziestce łazi w listopadowy wieczór całować się do parku? Patrzyłem więc na znikające kwadrans po ósmej Słońce i było mi zwyczajnie żal kiedy przypominałem sobie jasne niebo po dwudziestej drugiej kiedy pod koniec czerwca wybraliśmy się na Hel. Jeszcze trochę i zacznie sie czas zimowy, a wtedy popołudniowe ciemności pojawią sie skokowo. Brrr, nienawidzę jesieni.

 

Dzisiejszy dzień, pierwszy po urlopie oznacza też rozpoczęcie nowego sezonu i to akurat po wakacjach zawsze mnie cieszy. Znów pojawią się ciekawe filmy w kinach, otworzą się teatry, z drzwi znikną wywieszki „przerwa wakacyjna”, a z wojaży powrócą znajomi.

 

Dla mnie sezon rozpocznie się natychmiastową podróżą. Dziś był pierwszy dzień w biurze, a jutro będzie ostatni. W środę o świcie wybiorę się już na lotnisko. Jak dobrze pójdzie, po dziesięciu dniach przylecę z powrotem. Szkoda tylko, że ominą mnie obydwa mecze Polaków. Ale może dla interesu narodowej piłki to lepiej? Pisałem już kiedyś o fatalnym wpływie oglądania przeze mnie transmisji zawodów sportowych na wyniki osiągane przez naszych. Ostatnio mogła się o tym przekonać Wisła Kraków. Zdążyłem do domu na końcówkę drugiej połowy i od razu ich awans szlag trafił.

Gdynia, 29.08.2005

Komentarze