Do Gdyni dojechałem jak zwykle w środku nocy. Niewiele pospałem, bo ciągle dręczył mnie koszmar, że nie usłyszałem dźwięku budzika. Koszmar tym głupszy, że jeszcze mi się nie zdarzyło, bym go nie usłyszał. W efekcie moje siedzenie w biurze, zwłaszcza po południu było istnym festiwalem ziewania.
Wiedziałem, że ze senność przejdzie mi wieczorem, bo zawsze przechodzi o tej porze, więc zaplanowałem na tę porę dnia porządkowanie poczty. Tej prawdziwej, bo dostałem mnóstwo listów. Najwięcej z banków, ale były i z Urzędu Miejskiego i z zakładu energetycznego, z telewizji kablowej oraz paru innych instytucji. I prawie wszyscy liczą na szybką odpowiedź.
Na wieczór moja firma zaplanowała jednak spotkanie integracyjne nad morzem przy grillu. A to niespodzianka! W poniedziałek! W połowie integracji zerwała się burza, ale na szczęscie mieliśmy się gdzie schronić
Ponieważ nie zdążyłem odstawić samochodu po pracy, musiałem integrować się pod pełną kontrolą, żałując sobie nawet piwa.
Wróciłem późnym wieczorem, więc już nic mi sie nie chciało. Nawet pisać. Co nadmieniam dla porządku i udję się do łóżka, bo trochę czasu jednak przez palce mi przeciekło i w efekcie zasiedziałem się prawie do pierwszej.
Gdynia, 23.05.2005