ZALEGŁA RELACJA Z WIZYTY W ŚWIĄTYNI

 

Rzeczywiście, burze przyszły. I to nawet aż trzy. Zmian wielkich jednak nie było. Trochę ulgi podczas deszczu, a potem nadal tak samo goraco.

Za to na blogu to już chyba ostatni dzwonek,  żeby odnotować wizytę w buddyjskiej swiątyni. Żeby to zrobić, musze cofnąć się pamięcią o cztery tygodnie.  Jeżdżąc do miasta mijaliśmy nieaz wzgórze z zabudowaniami świątyń albo klasztoru Junshansi (jak informował stosowny drogowskaz. Wielokrotnie obiecywaliśmy sobie, ze skonczymy pracę troche wcześniej, żeby móc go zwiedzić. Az w końcu nadszedł taki moment, że „teraz albo nigdy”. Odpłynął właśnie pierwszy ze statków, niektórzy szykowali się równiez do wyjazdu, więc nie było na co czekać.

W naszym wydaniu „wczesniej” okazało się wyjściem ze staku nie wieczorem, jak zazwyczaj, lecz krótko przed siedemnastą. Kiedy juz rozlokowalismy się w taksówce i dojechalismy na miejsce, okazało się, że klasztor otwarty jest dla zwedzających tylko do siedemnastej. Moglismy popatrzeć zza murów, jak zwykle.

Wtedy pani taksówkarka (tak się odmienia ten zawód?) zaproponowała nam przejazd w okolice rogatek miasta, gdzie miesciły się inne świątynie, może nie tak okazałe, ale na bezrybiu… Pojechaliśmy.

Nie wiem, czy tak wyszło „przy okazji”, czy tez ma to związek z relacjami między władzami świeckimi i religijnymi, ale ów przybytek przecinała na pół ruchliwa arteria. Ciekawe, czy nie można było jej poprowadzić odrobinę inaczej? Po lewej stronie znajdowała się część „gospodarcza”, gdzie mnisi mieszkali, jadali, pracowali, a po prawej zabudowania samych świątyń. My oczywiście poszliśmy na prawo.

Ledwie przekroczyliśmy wrota, znaleźliśmy się w innym świecie. Hałas ulicy został za murem. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza i…. pustka.

Swiatynia 3

Słaby wiaterek z trudem poruszał frędzle niewielkich dzwonków. Nie na tyle by móc wydobyć z nich dźwięk.

Swiatynia 1

Zaczęliśmy zwiedzać kolejne budynki. Trochę chaotycznie, bo nasza wiedza na temat buddyzmu jest raczej symboliczna. Wśród licznych figur „świętych” nie wiedzielismy na przykład kim jest starzec niezwykle długimi brwiami.

Swiatynia 2

Na ołtarzach widać było złożone niedawno ofiary. Jabłko, banan, garść orzeszków, arbuz. Porusza ich skromność.

Swiatynia 4

Kiedy przekroczylismy kolejne drzwi, zaciekawił mnie ich dośc skoplikowany ornament. Dopiero po chwilizorientowałem się, że jest on wariacją na temat… swastyki, symbolu często pojawiającego w świątyniach, zawłaszczonego w XX wieku przez hitlerowców, ktorzy juz chyba na zawsze odmienili związane z nim skojarzenia.

Swiatynia 5

Krążąc po dziedzińcu pomiedzy poszczególnymi budynkami, w końcu natknęlismy sie na mnicha – chyba jedyną osobę, która oprócz nas znajdowała się wewnatrz tego kompleksu.. Spacerował spokojnie, skupiony w kierunku bramy.

 Swiatynia 7

Podeszliśmy potem zamienić z nim kilka słów, co oczywiście skończyło się raczej dość ubogą w treść konwersacją na migi, bo nasza znajomośc chińskiego jeszcze nie pozwala na rozmowy, a inny nie wchodził w rachubę. Zrobilismy też sobie wspólne zdjęcie.

Potem wróciliśmy jeszcze w ostani nie odwiedzony narożnik, gdzie znajdował się dzwon.Nie mogłem sobie odmówić przyjemności sfotografowania go. Zawsze fascynuje mnie sposób wydobywania z nich dźwięku, odmienny niz w naszej, chrzescijańskiej tradycji. Zamiast tradycyjnego „serca” uderzającego od wewnątrz, tutaj zawsze jest podwieszona obok, na sznurach belka.

Swiatynia 6

Kiedy wychodziliśmy, spotkany wcześniej mnich zaskoczył nas zupełnie wręczając wydaną na kredowym papierze, kolorową, pełną zdjęć publikację o obejrzanych właśnie świątyniach. Były tam te wszystkie figury, które wcześniej oglądalismy (starzec z brwiami też), lecz znów doświadczylismy niemocy z jaką borykają się analfabeci. Moglismy jedynie pooglądać obrazki, ponieważ wszytko było opisane po chińsku. Tym niemniej była to fajna pamiątka z owego niedzielnego popołudnia.

Jiangyin, 21.06.2009, 05:35 LT

Komentarze