ZALEGŁA RELACJA Z PODRÓŻY SENTYMENTLANEJ (1)

– Drodzy goście! Życzę Wam błogosławieństwa Bożego i zapraszam zawsze do Bork, wierząc, że z tym miejscem  wiążą się Wasze najpiekniejsze przeżycia lat młodości – kończył nabożeństwo miejscowy ksiądz. Słowa jakby wprost dla mojego taty na zakończenie naszej długoweekendowej wycieczki. Cieszyłem się, że nasz przyjazd zbiegł się z odpustem w Borkach, a ten ze specjalną mszą odprawioną pod gołym niebem na parafialnym cmentarzu w intencji zmarłych. Było mnóstwo ludzi i niemal na każdym nagrobku paliły się znicze oraz stały kwiaty. Ludzie stali przy grobach swoich bliskich, a przy cmentarnym murze na polowym ołtarzu ksiądz odprawiał nabożeństwo. Tato, ja oraz mój kuzyn z żoną staliśmy przy grobie rodziców, brata i bratowej mojego taty.

Nasze wizyty tutaj zbiegały się ostatnio niemal wyłącznie z pogrzebami. Nie to, co przed trzydziestu laty, kiedy latem rodzina bliżśza i dalsza spotykała się tłumnie. Stare fotografie pełne są zbiorowych ujęć.

Posiedzenia pod rosnącymi na podwórzu kaszatnowcami przeszły do historii rodzinnych spotkań. Nikt wtedy nie liczył wypitych butelek wódki i pewnie nie liczył nawet biesiadników. Dziś z czterech kasztanowców pozostał jeden. Dwa spłonęły przed laty podczas wielkiego pożaru, a w trzeci uderzył piorun. Z ludźmi jeszcze gorzej. Z licznej rzeszy ówczesnych biesiadników pozostał już tylko mój tato, jego siostra i kuzynka. No i mój kuzyn, a taty bratanek – tyle tylko, że my wtedy oczywiście nie biesiadowaliśmy, aczkolwiek przeważnie bawiliśmy się gdzieś blisko. Ja ostatni raz byłem tu przed dziewiętnastu laty – na pogrzebie babci. Tato przyjeżdzał jeszcze dwukrotnie – na pogrzeb swojej bratowej, a potem brata. Ostatni raz pięć i pół roku temu. W końcu, jak za dawnych lat przyjechaliśmy tu tak po prostu, korzystając z wolnych dni. Szkoda tylko, że obecna podróż tak często wiąże się z określeniem „ostatnia”. Niemal przy każdym spotkaniu przewija się ten wątek. Bo nawet jeśli mój tato będzie na tyle zdrowy, żeby jeszcze kiedyś przyjechać tu po raz kolejny, to nie wiadomo, czy w równie dobrej kondycji pozostaną ci bardzo nieliczni z jeszcze żyjących. Próbowałem przerywać zwłaszcza te pożegnania przed daleką drogą prawdopodobnie bez powrotu, ale wydawało mi się, że moje słowa brzmią fałszywie. Może lepiej powiedzieć sobie kilka ciepłych słów o przeżytych wspólnie chwilach, a jeśli dobry Bóg pozwoli, powtórzyć je za czas jakiś, niż wbrew przekonaniu zapewniać się zdawkowo o rychłym ponownym spotkaniu bo tego wymaga rytuał? Straszym, żyjącym w zgodzie z naturą ludziom łatwiej jest oswoić śmierć niż nam, zabieganym wśród tylu spraw codziennie do załatwienia, bombardowanych non-stop medialnymi przekazami, nie akceptującym straty kwadransa, a cóż dopiero wieczności.

Wieś położona jest prawdziwie daleko od szosy – jak w pamietnym serialu. Pamiętam, że podczas najwcześniejszych moich tam pobytów wieczorami towarzyszyła nam lampa naftowa. Asfaltowy, główny trakt znajdował się dobrych kilka kilometrów dalej, Tu zaś królowały polne drogi, po których miejscowi chodzili boso. Maszerowanie boso do Kocka i mycie nóg oraz zakładanie butów dopiero na rogatkach miasta nie było niczym niezwykłym. To wszystko jeszcze w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

W ostatnich latach asfalt dotarł i do tej wsi. Od dawna nikt nie praktykuje juz chodzenia boso, a samochód w zagrodzie jest widokiem normalnym.

A jednak gdy przyjrzeć się bliżej… Jeszcze można zobaczyć relikty dawnych czasów.

Na łąkach wciąż, jak przed laty kopie się torf.

  

Stare chałupy jeszcze trzymające się tu i ówdzie między nowymi budynkami są wciąż malowane tak jak przed laty. Te same barwy, te same okiennice, drzwi. I tylko eternit na dachach zamiast słomianych strzech jakie pamiętam.

W chałupach zamieszkanych przez staruszków wciąż piętrzą się poduchy i koronkowe serwetki.

Na stołach stoją figury świętych, krzyże, a na ścianach wiszą obrazy o treści religijnej. Kiczowate, kupowane zapewne gdzieś na odpustach.

  

Pamiętam, ze w chałupie mojej babci (już jej nie ma niestety) również stały na stole w centralnym miejscu, na białym obrusie, krzyż oraz porcelanowe figury Pana Jezusa i Matki Boskiej.

Większość tego rodzaju zdjęć wykonałem podczas wizyt, przy których towarzyszyłem mojemu tacie.

Najmilej wspominam tę, którą złożyliśmy jego kuzynce Antosi. Antosia ma 83 lata. Tato 78. Są jednymi z ostatnich, którzy jeszcze żyją pośród nas.

– Poznajesz mnie? – Spytał tato w drzwiach.

– No cobym miała nie poznać! Władek!

Chwila na przywitanie, uściski pełne radości a potem nagle jej twarz skryta w dłoniach i łzy.

– Władek, kiedy przypomnę sobie te wszystkie czasy… To było jak wczoraj!

Lecz po chwili jej twarz rozpromienia się i widać jak cieszy się obecną chwilą. Jestem pod wrażeniem jej prostolinijności, pogodzenia ze światem i akceptowania zmian, lecz z zastrzeżeniem, że sama żyć będzie dalej tak, jak nauczono ją kiedyś.

– Ja to już tak po starodawnemu dociągnę. Mi wystarczy to co mam, A moje wnuki jak przyjadą i zaczną opowiadac o tych wszystkich rzeczach, to ja bym już nawet nazwać ich nie umiała. Ale ja tam wolę nasze dawne zycie. Kiedyś inaczej się żyło…

– Więcej czasu było i ludzie bardziej otwarci na siebie? – pytam

– Taaak – odpowiada zamyślona Antosia – A dzisiaj to wszyscy zapatrzeni w tę nagość w telewizji. Kiedy ja byłam młoda, to nosiłam sukienki o, tyle za kolana! A dziś? Dziewczyny pół nago chodzą. Ale dobrze, niech se chodzą. Niech robią tak, żeby było dobrze. Te ubrania, telefony, komputery, wielki świat. Wszystko się zmienia i trzeba żyć jak jest. I niech się wola Boska dzieje przede wszystkim.

Ta deklaracja zgody na wolę Boską i akcpetacja zmian pojawiały się jeszcze kilkarotnie przy innych tematach. Jakże pogodna i spokojna była ta staruszka, emanująca t.zw. życiową mądrością będącą domeną ludzi, którzy wiele przeżyli. Jakże odmienna od wojujących z całym światem moherowych beretów.

– Zimować to już chyba tu nie będę – mówi na odchodnem – Ta zima była lekka, ale nastepna nie wiadomo. Pojadę do córki, do Lublina. Zresztą zbieram się juz na drogę na tamtą stronę. Miejsce też już mam na cemntarzu w Lublinie. Nawet blisko będę miała stamtąd do córki i zięcia, zeby ich odwiedzać – śmieje się.

Ach, byłbym zapomniał… Oczywiście nie mogło się obyć bez oglądania zdjęć. Tyle, ze nie tyc starych (szkoda), lecz nowszych, bo przecież każdy chciał opowiedzieć o dzieciach, wnukach…

  

Gdynia, 25.05.2008; 23:50 LT

 

Komentarze