ZA DWIE I PÓŁ STÓWY DO AZERBEJDŻANU (7) – JEDNĄ NOGĄ W WULKANIE

Z lokalizacją rozmaitych obiektów na mapach elektronicznych bywa różnie. Wpisuje się jakiś adres, znacznik pojawia się na mapie, a potem okazuje się, że tak tak naprawdę to pokazuje on centrum miejscowości, a nie dany obiekt. Kilka miesięcy temu tak przemaszerowaliśmy w Lublinie niemal całą ulicą Lubartowską, ponieważ pomimo wpisania dokładnego adresu, w miejscu, które pokazywał znacznik, znajdował się de facto zupełnie inny numer. Znacznik pokazał jedynie ulicę.

Z Azerbejdżanem kłopot jest taki, że niewiele jest map i przewodników. Niewielki ich wybór jest także na miejscu. Wrzuciliśmy więc hasło w wyszukiwarkę i na mapie elektronicznej pojawił się znacznik. Z rezerwatu, gdzie znajdowały się naskalne rysunki, należało jechać jeszcze czas jakiś autostradą na południowy wschód, potem zjechać w boczną drogę do wsi i jadąc kawałek wzdłuż lini kolejowej za zabudowania znaleźć sterczące, błotne kopce wulkanów.

Spieszyliśmy się, by zdążyć przed zmrokiem, ponieważ trudno byłoby szukać owych kopców po ciemku. Udało się i w wiosce zameldowaliśmy się jeszcze za dnia.

B81

Przejecahliśmy jeszcze kilkaset metrów i… nic. Nigdzie ani śladu błota. Zatrzymywaliśmy się w rozmaitych miejscach, lecz bez rezultatu. Powoli jasne się stawało, że znacznik nie pokazywał dokładnej lokalizacji wulkanów. Na nieszczęście czas upływał nieubłaganie i zapadający zmrok praktycznie pozbawiał nas wszelkich szans na zobaczenie owej ciekawostki natury. Objechaliśmy okolicę i ponownie wjechaliśmy do wioski. Przed jednym z domów stał struszek. Udało się z nim dogadać mieszaniną po rosyjsku.

–    Wulkany? To nie tu! – wydawał się być zaskoczony miejscem naszych poszukiwań – Musicie jechać tam! – pokazał na odległe o kilka kilometrów wzgórza.

– Jak tam dojechać.

– Musicie zawrócić. Tam, gdzie widać te odległe światła jest przejazd kolejowy. Przedostaniecie się na drugą stronę torów i polną drogą w prawo. Potem na krzyżówce… Nie, nie dacie rady! Za dużo tam zakrętów i dróżek. Jak nie znacie drogi to po ciemku nie traficie.

Z domu wyszedł w klapkach jakiś młodszy mężczyzna, zaciekawiony o czym ktoś z jego rodziny dyskutuje z nieznajomymi. Dziadek zaczął tłumaczyć mu coś po azerbejdżańsku, czyli tak jakby po turecku. Kręcili głowami i potwierdzili, że nie damy rady tam teraz dojechać, nie znając drogi. No cóż, podziękowaliśmy i zaczęliśmy zbierać się do odjazdu. Musieliśmy wyglądać bardzo smutno, bo w pewnym momencie ów młodszy mężczyzna zaproponował:

– Jeśli chcecie, mogę wam pokazać drogę.

– Jasne!

Tka jak stał, w klapkach wsiadł do samochodu i ruszyliśmy.

Wkrótce zrozumiałem dlaczego mielibyśmy tam nie trafić. Wjechaliśmy w jakiś rozległy, pustynny krajobraz poprzecinany licznymi rozgałęziającymi się polnymi drogami. Nie było żadnych drogowskazów, a bez wskazówek gdzie skręcić pogubilibyśmy się już na samym początku.  Przejechaliśmy przez bardzo wąski mostek nad jakimś potokiem i wjechaliśmy między wzgórza. Dobrze, że mieliśmy terenowy samochód, ktory świetnie dawał sobie radę na wertepach. Ścieżką na stromym stoku podjeżdżaliśmy pod górę. Obawiałem się, abyśmy nie stoczyli się kilka metrów w dół. W nocy zawsze wszystko wygląda dużo groźniej. Potem ścieżka zamiast pod kątem niczym serpentyna na stoku przybrała kierunek „na krechę” pod górę. Widać było tyko krawędź góry, a my jechaliśmy prostopadle do poziomic, wprost na szczyt. Nie widać było co jest dalej. Wydawało mi się, że wjeżdżamy na krater jakiegoś wielkiego wulkanu i ,że gdy stroma ścieżka doprowadzi nas do krawędzi, za nią równie stroma będzie nas wieść na złamanie karku w dół.

– Na pewno mam tam wjeżdżać? – zapytałem z niepokojem naszego przewodnika.

– Tak, jedź. – odpowiedział stanowczo.

No to jedziemy. Jeszcze dwadzieścia metrów do szczytu. Stromo. Dzięsięć metrów, pięć… Co będzie za tą krawędzią? Boże, aż chciałoby się zamknąć oczy! Krawędź! I… szok! Wyjecahliśmy na rozległy, płaski jak stół szczyt. Na owym płaskowyżu było mnóstwo miejsca by swobodnie zaparkować, a w jego centralnej części wznosiły się całe łańcuchy błotnych wulkanów o wysokości od kilkudziesięciu centymetrów do klku metrów.

B88

B91

Wulkany błotne nie mają nic wspólnego z wulkanami tradycyjnymi, związanymi z ukształtowaniem płyt tektoniczyh Zemi i lawą wydobywającą się poprzez szczeliny skorupy ziemskiej. Ich powstanie wynika z wydobywającego się pod ciśnieniem z dużej głębokości gazu ziemnego. Jeżeli gaz na swojej drodze napotyka wodę, miesza się z nią, a następnie penetruje warstwy iłu, żwiru, wypłukując i porywając je ku powierzchni. W skrajnych przypadkach gdy gazu o dużym ciśnieniu dużo, może on prywać także odłamki skał.

Pomimo bulgotania są to więc „zimne” wulkany.

B82

B87

Szkoda, że nie udało się nam trafić tam w dzień, ale oglądanie przy swietle latraek też było ciekawe. Z pocżatku doświetlaliśmy też sobie najbliższą okolicę reflektorami samochodu, ale kiedy zaczęliśmy się oddalać, wróciłem do auta, by wyłączyć światła i zamknąć drzwi.

B83

B90

Kiedy byłem przy samochodzie usłyszałem krzyk Anioła. Wdepnęła w błoto przy jakimś kraterze i cały but zagłębił się w nim aż po kostkę. Próbowała wyciągnąć zassaną stopę, a nasz przewodnik pomgał jej w tym.

B89

Podbiegłem na górę, by pomóc także. Zaszedłem od tyłu i nagle… W ciagu ułamka sekundy straciłem grunt pod lewą nogą i zapadłem się w wulkan po pas.  Rzadka, lepka maź nie stanowiła żadnego oparcia. Tak pewnie zpada się w bagno. Chyba miałem szczęście, że zapdłem się tylko jedną nogą, a druga pozostała na suchej powierzchni. Anioł i przewodnik wyciągnęli mnie z pułapki. Byłem cały oblepiony szarym, glinistym błotem.

B84

Nie przeszkodzilo to nam jednak dokończyć oglądania.

B92

Potem pierszym problemem było wejście do samochodu. Jak usiąść, żeby w jak najmniejszym stopniu zabrudzić wnętrze? Część rzeczy po prostu zdjąłem. Na zabłocoiny but założyłem to rbę foliową. Innymi torbami obłożyliśmy fotel.

B94

Odwieźliśmy naszego przewodnika do jego wsi, a potem autostradą ruszyliśmy w drogę powrotną do Baku.

Kiedy zaparkowaliśmy przed hotelem zastanowiłem się jak nas przyjmą. Miał cztery gwiazdki, a ja wyglądałem mało reprezenytacyjnie.

B93

Jakość jednak zobowiązuje. Wkroczyliśmy jak gdby nigdy nic do lobby. I jak gdyby nigdy nic na nasze „dobry wieczór”, recepcjonista skinął głową i odpowiedział „dobry wieczór”. My zaś wyłożonymi dywanami schodami poszliśmy na górę do naszego pokoju.

B85

Reszta wieczoru upłynęła na pozbywaniu się błota i praniu ciuchów.

Sopot, 01.05.2014; 18:25 LT 

Komentarze