Kąpiel i drzemka w odnalezionym po długich poszukiwaniach hotelu pozwoliła nam zregenerować się trochę po nocy spędzonej w samolocie i porannych przygodach. Zmierzchało, kiedy uznaliśmy, że pora wyruszyć na zwiedzanie miasta. Dzięki darmowemu wi-fi mogliśmy wgrać mapy miasta do telefonu, dzięki czemu jazda przez miasto miała od tej pory wyglądać dużo łatwiej. I rzeczywiście taka była. Anioł pełnił rolę pilota i obserwował ekranik swojego samsunga informując mnie kiedy mam skręcać i w którą stronę. Do moich zadań zaś należało tak prowadzić auto, by w ciżbie samochodów i kierowców dość swobodnie interpretujących kodeks drogowy starać się nadążać za wskazówkami, unikając przy tym stłuczek. Nie wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie zaplanowaliśmy, głównie za sprawą systemu jednokierunkowych ulic, ale generalny kierunek – stare miasto oraz wzniesione na skarpie nad nim „Płonące Wieże” został zachowany. Wkrótce zaparkowaliśmy u samego podnóża owych wież i ruszyliśmy w kierunku placu na skraju skarpy. Trzeba było jeszcze przedostać się na drugą stronę kilkupasmowej szerokiej jezdni, pełnej pędzących aut, traktujących pieszego raczej jako intruza. Nie było to łatwe, ale przyjrzeliśmy się najpierw jak sobie radzą miejscowi. Ci zaś pokonywali ową przeszkodę na raty, robiąc przystanek w „strefie niczyjej” oddzielającej poszczególne pasy ruchu.
Marmury, azerbejdżańska flaga oraz niewielki budynek, który wydawał się nam być świątynią, lecz nie miał minaretu, więc może to tylko jakieś muzeum, oznajmiały nam, że to jeden z reprezentacyjnych punktów miasta.
Dluga aleja, biegnąca od jezdni aż pod punkt widokowy na skraju skarpy, była w istocie cmentarzem. Bolesnym wspomnieniem „Dni Styczniowych” – czegoś, co w pamięci Azerbejdżan (Azerbejdżan, a nie Azerów – ponoć miejscowa ludność jest bardzo wrażliwa na punkcie takiego właśnie ich określania), tkwi podbnie jak pomorski Grudzień, albo poznański Czerwiec.
W czasie, kiedy nasz kraj nękany rozbiorami tracił niepodleglość, carska Rosja dokonywała podbojów także na Zakaukaziu. Operacją wyrwania m.in. Azrbejdżanu spod panowania Persji dowodził niejaki Iwan Paskiewicz – dobrze znany nam późniejszy pacyfikator Powstania Listopadowego. Pod panowaniem rosyjskim Azerbejdżan zmienił się w narodowościowy tygiel. Najpierw szeroką ławą napłynęli tam Ormianie, a kiedy w drugiej połowie dziewiętnastego wieku rozpoczynał się naftowy boom, Baku, stanowiące wówczas jeden z głównych ośrodków wydobycia cennego surowca na świecie stało się mekką zarówno binzesmenow jak i wielonarodowościowej rzeszy tanich robotników.
Ogromna masa robotników była podatna na socjalistyczną propagandę, co miało odzwierciedlenie w gwałtownym przebiegu rewolucji 1905 roku. Tyle tylko, że ta oprócz czysto klasowego chcarakteru nabrała również charakteru walko narodowościowych. Ofiarą starć Azerbejdżan z Ormianami padło wiele tysięcy osób. Ci drudzy byli lepiej zorganizowani, więz Azerbejdżan poległo znaczie więcej. Po upadku cara w wyniku chaosu reowlucji bolszewickiej wiele narodów uzyskiwało niepodległość. Tak było w przypadku opisywanej przeze mnie niedawno Finlandii, podobnie był to jeden ze sprzyjających czynników odzyskania niepodległości przez Polskę i tak samo na rzecz oderwania się od Rosji zaczeło działać Zakaukazie. Planowano wówczas powstanie jednego państwa skupiającego w swych granicach ziemie Gruzji, Armenii oraz Azerbejdżanu. Wtedy jednak, w marcu 1918 roku doszło do kolejnego pogromu Azerbejdżan przez Ormian. Przeszły one do historii pod nazwa Dni Marcowych. Piszę o tym wszystkim dlatego, żeby zwrócić uwagę jak bardzo delikatną i wybuchową mieszankę stanowią ludzie zamieszkujący tamte ziemie. Przypomina ona nam t.zw. bałkańki kocioł – zarzewie wielu etnicznych konfliktów etnicznych XX wieku, czy obecną sytuację na Ukrainie. Przeskoczmy jednak kilkadziesiąt lat historii. Zakaukazie zostało wcielone do formowanego przez bolszewików Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich i trwało w jego strukturach aż do upadku komunizmu i rozpadu tego państwa na początku lat dziewięćdziesiątych. Wcześniej jednak, na terenie osłabionego już ZSRR wybychła między Ormianami i Azerbejdżanami wojna o Górski Karabach (Nagorna Karabachia). I znów to lepiej uzbrojeni Ormianie wydają się być górą i zagarniają sporną prowincję. Walki co prawda jeszcze trwają, front się przesuwa, lecz w ormiańskim budżecie na 1990 rok znajdują się ujęte planowane wpływy i wydatki owej prowincji. Budżet został wstępnie zaaprobowany przez władze w Moskwie, co wywołało oburzenie Azerbejdżan i pogrom Ormian mieszkających w Baku. Zginęło wówczas kilkadziesiat osób. W wyniku zamieszek Moskwa postanowiła wprowadzić do Baku armię i spacyfikowac miasto. Michaił Goorbaczow miał podpisać dekret wprowadzający stan wyjątkowy o północy z 19 na 20 stycznia 1990 roku. Jednostki specnazu zaczełu jenak działać już 19 stycznia. Sytuację zaś pogarszał fakt, że wspomniany dekret został podany do publicznej wiadomości dopiero o godzinie 05:30 20 stycznia. Spowodowało to masakrę cywilnej ludności, która nawet nie zdawała sobie sprawy, co sie dzieje. „Ginęli, usiłując bronić swojego mienia, próbując przeparkować samochód na widok czołgów, starając się zabezpieczyć witrynę sklepu bądź wejście do kamienicy, wracając nieświadomi tego, co się dzieje, nocą do domów, wyglądając zaciekawieni dochodzącymi z ulicy odgłosami przez okno i w dziesiątkach podobnych sytuacji, nierzadko zupełnie dramatycznych, jak choćby w wypadku ostrzelania śpieszącej z pomocą rannym ekipy pogotowia ratunkowego” [Wikipedia http://pl.wikipedia.org/wiki/Czarny_Stycze%C5%84].
Niedługo potem Azerbejdżan uzyskał niepodległość, a wraz z nią kontrolę nad dochodami z nropy naftowej. Efekt petrodolarów widac na każdym kroku. Najardziej zaś tam, gdzie od zera powstają zupełnie nowe dzielnice. Imponujaco wygląda z wysokości skarpy widok na port, autostradę biegnącą wzdłuż wybrzeża, kolorowo podświetlony w narodowych barwach stadion i powiewającą nad tym wszystkim gigantyczną flagę.
Przejścia podziemne wykładane marmurem to kolejny dowód na niemałe fundusze płynące ze złóż naftowych.
Tak samo jak i wspomniane wcześniej Płonące Wieże. Jesto kompleks trzech drapaczy chmur o dość futurystycznych kształatach przypominających płomienie. W dzień błyszczą z daleka srebrzysto-szklaną elewacją. W nocy opowiednio podświetlone wygladaja raz jak azerbejdżańska flaga, to znów jak gigantyczne płomienie.
Dlaczego płomienie? Dlatego, że mają przypominać o wiecznych ogniach wydobywających się z tej ziemi zanim w ogóle uświadomiono sobie, że to ropa i gaz oraz jakie bogactwo stanowi. Dzięki tym surowcom owe budynki mogły w ogóle powstać.
Poniżej skarpy, w pobliżu morza wznoszą się mury starego miasta.
Zostało w całości wpisane na listę dziedzictwa kulturalnego ludzkości UNESCO. Labirynt wąskich uliczek kręci się w przeróznych kierunkach. Mówi się, że budowniczowie tej części miasta w ten sposób chronili jego mieszkańców przed wszechobesnym wiatrem. Te labirynty miały działac jak naturalny wiatrołap i zpaewnić spokojna pogodę wewnątrz murów. Być może. Znam jednak wiel miast, które z wiaterm kłopotów nie miały, a platanine wąskich uliczek zafundowały sobie także. Tak chyba po prostu w owym czasie budowano.
Dla nas ważne było, że każdy zaułek oznaczał nowe odkrycie. Można bylo spacerować bez końca i zachwycać się okiennicami, inskrypcjami, ogrodami oraz innymi detalami.
Na dugim krańcu starego miasta, za murami rozpościerało się centrum wybudowane w XX wieku. Tu rozpoczynają się deptaki, które w obecnej chwili pełne są sklepów najdroższych firm.
Bardziej w dół, na południe od starówki brzegi miasta obmywają wody Morza Kaspijskiego. Tam znajduje się jeden z najbardziej znanych zabytków Baku – Baszta Dziewicza.
Ta średniowieczna budowla, której mury dochodzą do pięciu metrów grubości, była najpierw fragmentem murów obronnych. Później służyła jako latarnia morska.
Niedaleko baszty spod usuniętej wierzchiej warstwy ziemi wystają ruiny budowli, które nie zachowały się do dzisiaj. Można je oglądać wprost z chodnika.
Robi się późno. Zdążyliśmy w międzyczasie zjeść kolację. A teraz pora już wracać. Na skarpę do Płonących Wież tym razem dostaniemy się nie schodami, jak poprzednio, lecz specjalną, szynową kolejką linową. Bilet na kolejkę był bardzo tani, ale tego dnia miało miejsce akurat święto państwowe, więc przejzad był zupełnie darmowy.
Stacje kolejki – i dolna, i górna kontrastowały z tłem jaskrawoniebieskim oświetleniem
Górna stacja znajduje się nieopodal położonego na płaskowyżu meczetu. Naprzeciwko niego stoją Płonące Wieże, a przy nich parking, na którym stoi nasz samochód. Wracamy. Jeszcze przyjdziemy na stare miasto, ale na razie wystarczy.
Gdańsk , 21.04.2014; 14:20 LT