Mieliśmy pełne dwa dni na zwiedzanie stolicy Węgier. Wyspani po wczorajszym wczesnym pójściu do łóżka i najedzeni bogatym śniadaniem, ruszylismy do miasta. Przed wyjściem zakupiliśmy przez internet 48-godznną „Budapest Card”. Oferowała ona wiele zniżek, darmowy wstęp do niektórych obiektów, a przede wszystkim darmowy transport wszystkimi środkami komunikacji miejskiej, co doceniliśmy dopiero później, korzystając z pełnej swobody poruszania się po miescie.
Karta nie jest tania (12500 HUF = 173 PLN za dwie doby albo 6150 HUF = 85 PLN za jedną dobę) lecz naprawdę pozwala na dużą wygodę. Dość powiedzieć, że pojedyńczy bilet komunikacji miejskiej kosztuje około 450 HUF (ponad 6 PLN), a posiadanie karty daje ten komfort, że nie musimy pamiętać gdzie i w jaki sposób kupić bilet. Czasem korzystaliśmy z dowolnego autobusu czy tramwaju, bo akurat przejeżdżał i była okazja aby przejechać jeden przystanek. Okazja do odpoczynku (nie do przecenienia zwłaszcza w drugiej połowie dnia, gdy ma się już za sobą kilka kilometrów w nogach) oraz oszczędność czasu.
Kartę można kupić w wielu miejscach. Przez internet można zrobić to taniej, ale wtedy trzeba ją odebrać w wyznaczonych punktach (biura turystyczne, lotnisko i.t.p.). My właśnie zrobiliśmy to przez internet. Życie jednak nie jest łatwe i stwarza rozmaite problemy. Płatność niby przeszła, ale potwierdzenia nie było. W końcu uznaliśmy, że nie ma sensu dłużej czekać i ruszyliśmy w kierunku biura turystycznego. Tam pani sprawdziła i okazało się, że wszystko jest ok. Po chwili byliśmy posiadaczami plastikowych kart. Pierwszym bonusem z tytułu zakupu była darmowa wycieczka z przewodnikiem. Zwiedzanie Pesztu zaczynało się o czternastej. Mielismy jeszcze trochę czasu, więc poczekaliśmy na ławce niepodal, pod nieco wyuzdaną rzeźbą.
Pare minut później przed wejściem do biura turystycznego spotkaliśmy naszego przewodnika. Nasza grupa liczyła ponad tuzin osób, reprezentowaliśmy rozmaite rejony świata: od Ekwadoru po Skandynawię. Po przedstawieniu się i paru słowach na rozpoczęcie, poszliśmy do metra, by pojechać na Plac Bohaterów.
Przewodnik wspominał, że metro biegnie pół metra pod poziomem ulic, lecz myślałem iż to tylko taki żart. Tymczasem rzeczywiście pokonaliśmy tlko kilka stopni znaleźlismy się na stacji, do której niemalże wpadało światło dzienne z ulicy. Tuz pod jezdniązbnajdowało się torowisko dla żółtych wagoników. Każda linia budapesztańskiego metra posiada inny kolor i inny model wagonów.
Gdyby komuś wydawalo się, że owe żółte wagoniki wyglądają trochę mało poważnie, spieszę donieść, że Budapeszt był drugą po Londynie metropolią w Europie, która wprowadziła komunikację kolejką podziemną. Wystarczyły dwa lata budowy, by w 1896 roku otwarto pierwszą nitkę. Dopiero cztery lata później pierwszą linię metra otrzymał Paryż.
Po przejechaniu kilku przystanków wysiedliśmy nieopodal ogromnego placu, na którym znajdowały się dwie półkoliste kolumnady oraz stojąca w centrum wysoka kolumna z Archaniołem Gabrielem na szczycie. To t.zw. Pomnik Tysiąclecia wybudowany pod koniec XIX wieku z okazji zbilżajacego się tysiąclecia państwa węgierskiego.
Według legendy to właśnie Archanioł Gabriel ukazał się we śnie Świętemu Stefanowi i nakazał mu przyjęcie korony z rąk papieża. Koronacja odbyła się w 1001 roku. Prawda była ponoc nieco inna i jak to w polityce bywa, drogą rozmaitych intryg doprowadzono do takiej, a nie innej fromy koronacji. Znamy to zresztą doskonale z naszej historii, kiedy to przyjęcie chrztu świętego przez Mieszka I też nie było zwykłym aktem religijnym, lecz głęboko przemyślaną decyzją, kto powinien go udzielić. Koniec końców, w 1001 roku Król Stefan (potem wyniesiony na ołtarze) rozpoczyna dzieje węgierskiego państwa.
Oczywiście nie wzięło się ono znikąd. Początki osadnictwa na tych ziemiach sięgają przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy lat wstecz. U szczytu potęgi Cesarstwa Rzymskiego, istniały tu peryferyjne prowincje (Panonia, a bardziej na wschód Dacja). Potem jednak napierani przez barbarzyńców Rzymianie musieli się wycofać. Ziemie te zajmowąły w krótsze lub dłuższe panowanie, az w końcu pojawili się Madziarzy – tajemnicze plemię o nieznanych korzeniach. Wiadomo tylko, że ich linia oddzieliła się jakieś dwa tysiące lat wcześniej od grup, które zasiedliły później Finlandię i Estonię. Stąd przynależność do wspólnej grupy języków ugrofińskich.
Książe Arpad zajmuje centralne miejsce pod kolumną z Archaniołem Gabrielem.
Wnuk Arpada, Stefan dokończył dzieło rozpoczęte przez dziadka, a kontynuowane przez swojego ojca, Gejzę. Zarówno Arpad jak i Gejza, pomimo kontaktów z chrześcijańskim swiatem, nie przyjęli nowej wiary. Gejza jednak zgodził się na chrześcijańskie wychowanie swojego syna Vajka, który został ochrzczony przez Świetego Wojciecha otrzymując imię Stefan. Stefan zjednoczył i umocnił w jednym oragnizmie państwowym rozsiane plemiona madziarskie, a od papieża otrzymał koronę. Jego postać otwiera galerię rzeźb na kolumnadzie.
Jest na niej też i Ludwik Węgierski (przez Węgrów zwany Ludwikiem Wielkim), który panował także w Polsce, dzięki czemu przez jakiś czas łaczyła nasze narody t.zw. unia personalna. Powiedzenie, że „Polak, Węgier – dwa bratanki…” ma więc w pewnym sensie swoje uzasadnienie.
Nasz przewodnik stanął przed ogromnym wyzwaniem, jak ludziom z rozmaitych stron świata, którzy wpadli do Budapesztu „na chwilę”, streścić ponad tysiąc lat historii tego państwa. O ile mówimy o historii Polski, ze była skomplikowana, to historia Węgier była skomplikowana po wielokroć bardziej, bowiem tu przenikały się interesy mocarstw tego kontynentu. Były więc Węgry i europejską potęgą zajmując tereny od Adriatyku po Morze Czarne, a także daleko na północ. Traciły niepodległość by ponownie stać się współgospodarzem monarchii Austro-Węgier, a potem znów utracić wiekszoć terytorium oraz ludności.
Wojna i pokój. Alegorii tych pojęć nie mogło zabraknąć na owym pomniku. Bóg wojny gna z wężem w dłoni ciagnięty przez na wpół oszalałe rumaki.
Naprzecwko, na sąsiedniej kolumnadzie Bogini Pokoju, z gałązką oliwną w ręce podąża spokojnym rytmem na spotkanie.
To chyba oczywiste, że bogini pokoju jest kobietą, a bóg wojny mężczyzną.
Zeszliśmy z powrotem do stacji metra i pojechaliśmy nad Dunaj. Tutaj ogladaliśmy położony na przeciwległym wzgórzu, w Budzie, cesarski pałac. Tu Franciszek Józef zwykł spędzać letnie miesiące.
Blizej, po naszej stronie rzeki, można było zauważyć ustawione na bulwarze dziesiątki par butów. Mosiężne rzeźby upamiętniają w ten sposób tragiczny los wielu węgierskich Żydów, których tutaj dopadł holocaust.
Początkowo wojenna zawierucha oszczędzała Żydów w tym kraju. Węgry opowiedziały się po stronie państw Osi i współpracowały w Europe z Niemcami oraz Włochami. Kiedy Niemcy nabrali coraz większych podejrzeń co do lojalności sojusznika prowadzącego tajne negocjacje z Aliantami, wkroczyli tu i od jesieni 1943 roku rozpoczęła się hitlerowska okupacja kraju. Oczywiście rozpoczęło to prześladowania Żydów, których transporty odjeżdżały do obozów zagłady. Nie wszyscy odjeżdżali daleko. Niektórych spedzano na brzeg Dunaju, kazano się rozbierać, po czym salwą z broni palnej kończono ich żywot. Spadające ciała porywał nurt rzeki, ochrzczonej wówczas Czerwonym Dunajem. Zostawały tylko te buty i ubrania.
Od rzeki ruszyliśmy nieco w bok, omijając budynek parlamentu, którego z tej strony w całości obejrzeć się nie dało i doszliśmy na Szabadsag Ter (Plac Wolności), gdzie wciąż wznosi się relikt minionej epoki, dobrze znany nam z wielu polskich miast, t.zw. Pomnik Wdzięczności radzieckiej armii za wyzwolenie.
W okresie międzywojennym na tym placu znajdował się ogromny dywan z kwiatów przedstawiający mapę Królestwa Węgier sprzed I Wojny Światowej, z zaznaczonymi wszystkimi prowincjami. Nad ową mapą powiewała opuszczona do połowy wysokości masztu państowa flaga. To na znak żałoby po utraconym terytorium.
Róznica między Węgrami sprzed I Wojny Światowej, a po niej ukazuje poniższa mapka.
T.zw. Traktat z Trianon podpisany w 1920 roku po upadku powstałej na gruzach monarchii t.zw. Węgierskiej Republiki Rad, był de facto rozbiorem Węgier i po dzień dzisiejszy jego zakres budzi kontrowersje. Wskutek jego postanowień kraj ten utracił dwie trzecie powierzchni (w tym dostep do morza). Jego obszar skurczył się z 325 tys. kilometrów kwardratowych do 93 tysięcy. Poza granicami kraju znalazło się trzy i pół miliona rdzennej ludności węgierskiej.
Niektóre dni w roku mają swoiste „szczęście” do ważnych, choć często traumtycznych wydarzeń. Takim jest z pewnością 4 czerwca. My świętujemy tego dnia symboliczny upadek komunizmu, Chińczycy wspominają masakrę na Placu Tiananmen, a wiele lat wcześniej, bo w 1920 roku podpisano właśnie traktat w Trianon.
W całym kraju bito w dzwony, zamknieto tego dnia urzędy i szkoły, gazety ukazaly się w żałobnych szatach graficznych, a flagi państwowe opuszczono do połowy masztów. Węgrzy szukali sposobów odzyskania dawnych terytoriów i to było przyczyną zbliżenia z hitlerowskimi Niemcami. Z ich punktu widzenia, była to jedyna realna perspektywa przynajmniej częściowego powrotu do dawnych granic. Postawili na złego konia i w efekcie w 1945 roku wyzwolone Węgry powróciły do granic ustalonych Traktatem w Trianon.
Na tym samym placu, nieco na uboczu, stoi figura prezydenta Ronalda Reagana. Wygląda jakby spacerował od budynku parlamentu widocznego dalego w tle, do amerykańskiej ambasady znajdującej się własnie przy Placu Wolności. Trudno przecenić wkład tego prezydenta w obalenie komunizmu. Przyczynił się do zrzucenia sowieckiego jarzma, a dodatkowo USA nie ratyfikowały podpisanego blisko sto lat temu traktatu z Trianon, więc sympatia nie dziwi.
Następnym punktem programu była katedra Św. Stefania, która de facto katedrą nie jest bo nie spełnia jakichś wymogów, trochę zawiłych dla mnie.
Jej bryła zamyka podłużny plac, którego jedną ze ścian po zniszczeniach wojennych zabudowano potworkiem rodem z blokowisk t.zw. wielkomiejskich sypialń. Ciekawe jakie wykształcenie architektoniczne miał ktoś, kto zatwierdzał taki własnie projekt, bo wygląda na to, że ani wyształcenia, ani zwyczajnego gustu nie posiadał.
W katedrze znajdują się relikwie Świętego Stefana, a zwiedzający mogą dodatkowo wyjść na balkon biegnący wokół kopuły świątyni. Niestety, kiedy tam weszliśmy, było już za późno.
Nasza wycieczka zakończyła się przed budynkiem opery.
Pomijając szczegóły dotyczące jego historii oraz stylu, warto zwrócić uwagę na tanie w porównaniu z innymi krajami bilety na przedstawienia. Taki na przykład Teatr Bolszoj w Moskwie pozostaje poza możliwościami finansowymi przeciętnego turysty. W Paryżu, Madrycie – podobnie. Tymczasem kilkadziesiąt minut prze spektaklem w budapeszteńskiej operze mogliśmy od ręki kupić bilety za cenę rzędu kilkudziesięciu złotych. Długo się zastanwialiśmy, czy nie skorzystać., ale w końcu stwierdziliśmy, że lepiej ten wieczór wykorzystać na dalsze oglądanie mista, już we własnym zakresie.
Sopot 21.12.2014; 19:15 LT