Z WENEZUELI NA TRYNIDAD

  

Odlatywałem z Puerto Ordaz. Lotnisko nie było jakies przesadnie wielkie. Ruch też niezbyt duży. A jednak zrobił na mnie wrażenie bałagan i dezorganizacja. Mój lot okazał się opóźniony o godzinę. Informacja pojawiła się jednak dopiero na nieco ponad kwadrans przed planowanym odlotem, kiedy zacząłem się denerwować (w Caracas nie miałem zbyt wiele czasu na przesiadkę). Ktos mi coś tłumaczył o locie innymi liniami. Ale jak? Z tym biletem? Ponieważ jednak pytanie nic nie kosztuje, poszedłem do sąsiedniej bramki. Pani rzuciła okiem na bilet i… kazała mi wsiadać. Najmniej jednak mogłem zrozumieć jak do Caracas doleciał (tym samym samolotem) mój bagaż, jeśli ja znalazłem sie na pokładzie owego samolotu niemalże przypadkiem?  A może tylko mi wydawało się, że to był przypadek?

Co zapamiętałem z lotniska w Caracas? Znów duzo chodzenia i zamieszania. Pomimo posiadania biletu, na lotnisku trzeba uiścić osobiście opłaty lotniskowe. W moim przypadku 161 bolivarów, czyli po oficjalnym kursie około 80 USD. Ciekawe co by sie stało gdybym nie miał przy sobie takiej sumy?

Miałem kartę, ale pani w okienku żądała wyłącznie gotówki i to tylko w bolivarach. Na szczęscie pietro wyżej znalazłem bankomat.

Kiedy wreszcie po okazaniu dowodu wpłaty, wpuszczono mnie do hali odlotów, doświadczyłem opieszałości immigration. Tak ślamazarnie nie pracują nawet w USA. Byłem niemal pewny, ze przez nich nie zdążę, lecz potem okazało się, że mój kolejny samolot także jest opóźniony. W barze na lotnisku zamówiłem śniadanie. Naleśniki. Nie dość, że czekałem sakramencko długo, to jeszcze byłem mimowolnym świadkiem pożerania placka z mojej patelni, przez wyluzowanego kucharza. Kucharz był wyluzowany, bo tłumaczył młodziutkiej kelnerce jak sie smaży placki. Pewnie również dlatego smażył je tak wolno. Porcja w menu nie była opisana co do ilosci, więc nie wiem, czy usmażył sobie naleśnika extra, czy po prostu zeżarł jednego z moich? A niech tam! Niech mu pódzie na zdrowie.

Hugo Chavez jest obecny wszędzie. Spogląda z okładek książek w księgarniach i z kubeczków na stoiskach z pamiątkami. Może zrobiłem błąd, ze nie kupiłem jakiegos gadżetu z podobizną najlepszego przyjaciela Fidela Castro? Może kiedys będą w cenie?

Linie lotnicze Aeropostal, którymi leciałem z Wenezueli nie wzbudzały mojego zaufania, ale wyboru nie miałem. Serwis na pokładzie skromniutki, drzwi awaryjne pomalowane zwykłą, olejna farbą, lampki informacyjne stare, porysowane i każda z innej parafii. Widać, że maszyna swoje już w długim żywocie wylatała. Do Port of Spain dolecielismy jednak bez problemu. Z lotniska do portu również dojechalismy bez przygód. Schody zaczęły sie przed bramą prowadzącą na nabrzeże. Agent nie powiadomił strażniczki, ani nie przysłał podstemplowanego przez siebie  listu potwierdzającego mój przyjazd. Bez takiego listu nie mam prawa przekroczyć bramy nabrzeża. To jedno z obostrzeń wymuszonych na całym świecie przez USA po pamiętnych atakach 11 września. Nie pomógł mój list polecający z firmy informujacy o powodach oraz celu mojej podróży. Nie pomógł kapitan potwierdzający, że oczekuje mnie na statku. Nie ma pieczątki od agenta, więc nie mam prawa wejść. A agent ma biuro w Port of Spain. Godzinę drogi samochodem od Point Lisas. W końcu jednak pani dała się udobruchać i przepusciła mnie bez wymaganej pieczątki. Nie mam co narzekać na Trynidad. W Japonii potrafia na koniec dnia roboczego zamknąć bramę na kłódkę i załoga statku siedzi do rana jak w więzieniu! Co tam do rana! Bywa, że przez cały weekend!  Nikt się ludźmi nie przejmuje. Security jest ważniejsze.

Point Lisas, 07.03.2008; 20:20 LT

Komentarze