W oczekiwaniu na wiadomości wybrałem się na spacer. Jak trwoga do Boga. Tak jakoś krążyłem, że w końcu trafiłem do parafialnego kościoła moich rodziców. Tu kiedys chodziłem na religie, tu bywam na mszach za duszę mojej mamy. Tutaj trafiłem i teraz. Pamiętam surowy wystrój tego kościoła w latach siedemdziesiątych. Zniszczony od wojny dach, brak zwieńczenia wieży, szyby zbrojone w oknach zamiast witraży… Dziś to zupełnie inna świątynia. W Szczecinie, mieście raczej ubogim w pomniki, trudno nie odnotować istnienia aż dwóch przed kościołem p.w. Sw. Jana Chrzciciela. Jeden, poświęcony kardynałowi Wyszyńskiemu kiedyś już na tym blogu przedstawiałem. Dziś więc pora na inny, pamięci zamordowanych podczas II Wojny Światowej za wierność kościołowi.
Wewnątrz kościół równiez bardzo się zmienił. Ogromne witraże przyciagają wzrok bogactwem przedstawianych scen. Zupełnie odmienione jest sklepienie, teraz o dość niespotykanym, niebieskim kolorze.
Na jednej ze scian można obejrzeć kopię Całunu Turyńskiego. Zważywszy na fakt, że oryginał wystawiany jest na widok publiczny jedynie przy wyjątkowych okazjach, okazuje się, że wcale nie trzeba jechać do odległej Italii, by zobaczyć jedną z najcenniejszych i zarazem najbardziej kontrowersyjnych relikwii chrześcijaństwa.
Od niedawna w kościele tym znajdują sie również relikwie Matki Teresy z Kalkuty.
Dalsza część popołudnia minęła mi na próbach dodzwonienia się do szpitala. W końcu udało się. I jakże radosna wiadomość! Stan zdrowia taty stabilizuje się. Przenieśli go z sali wybudzeń na oddział intensywnej opieki medycznej. Lekarz uprzedza mnie, że to jeszcze nie zwycięstwo, ale spora szansa na nie. Wciąż za wcześnie większą pewność. Dziś podobnie: stan stabilny, większość parametrów w normie, ale jeszcze nie wszystkie. Jeszcze potrzeba czasu aby móc przenieśc go z sali intensywnej opieki na normalny oddział kardiologiczny. Lekarz mówi o „umiarkowanym optymiźmie”. Ten umiarkowany optymizm to jak los na loterii. Wrócilismy wszak z dalekiej podróży.
Przesuwam swój powrót do Gdyni i czekam pełen wiary w możliwości lekarzy, optymizm taty (oby nie przygasł) i to, że Najwyższy ma jeszcze w zanadrzu kilka rozdziałów księgi jego żywota.
Dziś po południu wybrałem się na imprezę p.t. Urodziny Sediny. Wiązała się ona z rocznicą odsłonięcia słynnego pomnika, który wkrótce stał się symbolem przedwojennego Stettina.
Kilka lat temu, jako jeden z przedstawicieli „Forum Dla Szczecina” miałem przyjemność brać udział w spotkaniu inauguracyjnym komitetu odbudowy pomnika. Niestety, wkrótce potem zacząłem pracować w Trójmieście i siłą rzeczy nie byłe w stanie udzielać się na „Forum”. Nie ja jeden zresztą i wkrótce ta spontanicznie zawiązana organizacja internautów przestała istnieć. Trochę wstyd, że nasz zapał okazał się słomiany a Stowarzyszenie Kupcy dla Szczecina bedący lokomtywą przedsięwzięcia ciągną projekt przy współudziale portalu „Sedina” oraz zapewne innych, z dużą szansą na sukces czyli powrót pomnika na Plac Tobrucki w 2010 roku.
Tak jak przed wojną, równiez i teraz mieszkańcy miasta wierzą, że obecność Sediny zapewnia rozwój i sukcesy Szczecina. A że wiara czyni cuda, kto wie? Może kiedyś okaże się okres „zapaści” od czasu zniknięcia pomnika kiedy losy wojny zmierzały ku klęsce Niemców aż po początek XXI wieku wiązać sie będzie własnie z nieobecnością Sediny?
Kiedy tak sobie spacerowałem rozmyślając nad najnowszą historią naszego miasta, natknąłem sie na ciekawie oznakowane skrzyżowanie, które mogłoby stanowić alegorię rozwoju Szczecina w ostatnich dziesięcioleciach.
Swoją drogą, ciekawe to zapłaciłby mandat? Ten, który skręciłby w prawo, czy ten, który zastowałby się do zakazu? A może ten co postawił owe znaki?
W ramach sedinowych urodzin można było w gmachu Muzeum Narodowego obejrzeć gipsowy model przyszłego pomnika. Muszę przyznać, ze zrobił na mnie znacznie większe wrażenie niż ten widoczny na starych widokówkach. Po prostu było widać znacznie więcej detali, a przy okazji można było obejrzeć całą kompozycję od tyłu, równie piękną, lecz znacznie rzadziej eksponowaną. Chciałem zrobić kilka zdjęć, lecz już przy pierwszej próbie zostałem przegnany przez panie bileterki.
Wieczór spędziłem przed telewizorem na oglądaniu fragmentów gali wręczenia nagród XXXIII Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni.
Jakoś nie mam szczęścia do tego festiwalu. Odbywa się tak blisko mojego gdyńskiego domu, a uczestniczyłem w nim jak do tej pory tylko raz – dwa lata temu. Pamiętam m.in. przejmujący „Plac Zbawiciela”, który dziś przypomniała TVP Kultura. W ubiegłym roku okres festiwalu zbiegł się z moim wyjazdem na statek, a w obecny z operacją taty.
Złote Lwy otrzymała „Mała Moskwa” Waldemara Krzystka.
Z przyjemnością obejrzę, kiedy wejdzie na ekrany. Podobnie jak „Rysę” (juz jest) i „33 sceny z życia”
Szczecin, 21.09.2008, 01:45 LT