Z POWROTEM W EUROPIE

No i jestem znów w Europie. Podróż z Vancouver minęła spokojnie. Trochę ponad dwie godziny spędzone na lotnisku we Frankfurcie i potem lot do Brukseli. Na  brukselskim lotnisku przywitał mnie znajomy… brud i bałagan. Jeszcze z czasów pływania pamiętam kanał prowadzący z Terneuzen do Gandawy. Dopóki biegł przez terytorium Holandii wszystko było dopieszczone  każdym detalu. Za granicą belgijską zaczynał się inny świat, bardzo zbliżony do naszego. Podobnie było i teraz. Stan taśmociagu na terminalu odbioru bagażu wołął o pomste do nieba. Jakieś puste butelki jeżdżące w kółko, kartoniki, poprzylepiane fragmenty naklejek do gumy, których nikt chyba nawet nie próbował odklejać – dawno nie widziałem takiego braku porządku, a to przecież było nie było stolica Unii Europejskiej.

Kierowca czekał na mnie przed wyjściem i wkrótce jechalismy w stronę Gandawy. Godzinna podróż minęła szybko pod znakiem rozmowy najpierw o zamachcach terrorystycznych w Egipcie i w Londynie, a potem o sporcie ze szczególnym uwzglednieniem piłki nożnej.

Na statku jak zwykle natychmiast wapadłem w wir spraw do bezzwłocznego załatwienia. Część zacząłem załatwiać od ręki, a resztę zostawiłem na dzień następny. Mój organizm zupełnie juz ogłupiał od zmiany stref czasowych i domagał sie przede wszystkim snu. Spałem jak zabity jedenaście godzin. Od dwudziestej do siódmej rano. I spałbym dłużej gdyby nie budzik. I gdyby nie shipchandler z Vancouver, który mysląc, że wciąż jeszcze jestem w Cowichan Bay, zadzwonił do mnie o drugiej w nocy. Dzień minął jednak i tak dość spokojnie, mimo inspekcji i przyjmowania zaopatrzenia. Większy ruch zacznie sie jutro.

Gandawa, 27.07.2005

Komentarze