Kierowca czekał na mnie przed wyjściem i wkrótce jechalismy w stronę Gandawy. Godzinna podróż minęła szybko pod znakiem rozmowy najpierw o zamachcach terrorystycznych w Egipcie i w Londynie, a potem o sporcie ze szczególnym uwzglednieniem piłki nożnej.
Na statku jak zwykle natychmiast wapadłem w wir spraw do bezzwłocznego załatwienia. Część zacząłem załatwiać od ręki, a resztę zostawiłem na dzień następny. Mój organizm zupełnie juz ogłupiał od zmiany stref czasowych i domagał sie przede wszystkim snu. Spałem jak zabity jedenaście godzin. Od dwudziestej do siódmej rano. I spałbym dłużej gdyby nie budzik. I gdyby nie shipchandler z Vancouver, który mysląc, że wciąż jeszcze jestem w Cowichan Bay, zadzwonił do mnie o drugiej w nocy. Dzień minął jednak i tak dość spokojnie, mimo inspekcji i przyjmowania zaopatrzenia. Większy ruch zacznie sie jutro.
Gandawa, 27.07.2005