Z „POBOŻNIAKIEM” W SERCU

Dziś nie popełniłem takiego błędu jak przed tygodniem i uparłem się aby dotrzeć do obwodnicy trójmiejskiej i nią przez Chylonię, Rumię do Wejherowa by potem już spokojnie jechać drogą nr 6. Przy okazji przetestowałem wyjazd z Sopotu przez Oliwę. Test wypadł negatywnie. Straciłem bezsensownie kilkadziesiąt minut. Następnym razem spróbuję przez Kamienny Potok i Orłowo skierować się na Karwiny. Powinno być szybciej.

Wraz z nadejsciem wieczoru zaczęły snuć się mgły. Gdyby nie pośpiech i brak statywu, zatrzymałbym się by porobic zdjęcia. Kiedy widziałem blade welony unoszące sie nad łąkami, zaraz przypomniały mi się osmętnice, upiory, dziwożony i inne istoty, ktorych pełno pojawia się wśród leśnych bagien i oczek wodnych zwłaszcza podczas jesiennych mroków. Przy odrobinie szczęścia mogłaby nieuważna postać znaleźć się w kadrze.

Z radia, najpierw porannego, a potem popołudniowego dowiedziałem się, że dzisiaj świętują nauczyciele. Słuchacze „Trójki” przysyłali e-maile, w których opowiadali rozmaite szkolne przygody.

Wspominałem kiedyś na blogu naszą profesorkę od matematyki i wychowawczynię, która nauczyła nas solidarności przez małe „s” i sprawiła, że do dzisiaj nasza klasa trzyma sie razem, a licealne lata chyba jednogłośnie wspominamy jako najfajniejsze w naszym życiu. Wszyscy z sentymentem wspominamy nasze Drugie Liceum Ogólnokształcące, zwane też „Pobożniakiem”. Czulismy się tam razem tak dobrze, że (co może wydać się naciagane lecz zaklinam się, że nie jest) z żalem przyjmowalismy rozpoczynające się ferie wielkanocne, bo oznaczały one zazwyczaj ograniczenie naszych kontaktów. W szkole natomiast zawsze coś się działo. Bywało ciekawie jak podczas recytacji wierszy, które nigdy nie były klepane ze środka klasy lub na stojaco z ławki, lecz zawsze przy świecach, w zaciemnionej klasie, z podkładem muzycznym, jeżeli ktoś sobie przygotował, w dowolnym miejscu i pozie (myślę, że na leżąco też by można było). Bywało luzacko („kto się chce dziś uczyć proszę zająć dwie ławki przed moim biurkiem”). Bywało śmiesznie (opis czynności wysyłania listu podczas wyciągania na trójkę z j.rosyjskiego: „ja zakrywaju kopiertu i wrzucaju w skrzinoczku. W krasnuju skrzinoczku.”). Bywało też groźnie gdy koledzy znaleźli wózek dziecinny i zaczęli sie nim wozić po szkolnym boisku. Jak potem nam opowiadali, mysleli, że to wózek porzucony, przez nikogo już nieużywany. Harce oczywiście skończyły się całkowitą demolką pojazdu, ktora była dokładnie obserwowana przez grono pedagogiczne z pokoju nauczycielskiego, pod którego oknami zajście się odbywało. Pech chciał, że wózek należał do jednej z nauczycielek. Przyzwoitość nakazywała kolegom zachować dla siebie ich opinię na temat jego kondycji, która kazała im mniemać, iż jest niczyj. Tym samym pozbawili się jedynej rozsądnej linii obrony. Nasza wychowawczyni była jednak równie surowa i wymagająca, co troszcząca się o swoje stadko i nie pozwoliła nadmiernie skrzywdzić rajdowców. Skończyło sie na strachu.

Bywalo też i smutno jak po rozdaniu świadectw maturalnych, gdy nasza wychowawczyni podziękowała nam za, „wysłuchanie ostatniego wykładu” i od tej pory bylismy już wolni. Klasa stała przy ławkach w milczeniu, ze zwieszonymi głowami przez kilka minut. Gdzieś z tyłu z magnetofonu niosło się „tą piosenką cię żegnamy profesorze”, a co niektórzy z trudem, ukradkiem przełykali łzy.  Nie przeszkodziło to wieczorem urządzić niezłej imprezki u kolegi, którego rodzice byli akurat na wczasach. Zeszła się większość klasy i było hucznie. Tak hucznie, że aż mieszkająca nieopodal babcia kolegi przyszła wieczorem sprawdzić, co u wnuczka sie dzieje. Taktownie nie zaglądała do pokojów.

W radiu mówili dziś także o kolejnym zwrocie w kampanii prezydenckiej. Po skandalu związanym z pomówieniem dziadka Tuska jakoby służył w Wehrmachcie i stosownych przeprosinach ze strony sztabu Kaczyńskiego, dziś okazało się, że jednak fakt owej służby potwierdzają odnalezione dokumenty, o których Tusk wcześniej ponoć nie wiedział. Dużo się ostatnio o owym dziadku mówi, a ja odnoszę wrażenie, ze kompletnie zapomnieliśmy czego dotyczy kampania. Nie widzę większego związku przyszłej prezydentury z faktem posiadania dziadka w Wehramchcie, Armii Czerwonej albo Armii Zbawienia. Co innego genealogia rodów panujących a co innego prezydent elekt, który teoretycznie może rządzić nawet w zupełnym oderwaniu od rodziny i to jedynie przez czas ściśle ograniczony. Zamiast grzebania w życiorysach, wolałbym posłuchać na przykład, czy któryś z panów przynajmniej kiwnie palcem w sprawie autostrad, by maksymalnie ograniczyć tragedie takie jak ta sprzed dwóch tygodni pod Białymstokiem.

Nie bedę więcej już dziś pisać bo robi się lekko późno. W lipcu lada moment zaczęłoby świtać.

Szczecin, 15.10.2005

 

 

Komentarze