Z NIEBA NAD TAJWANEM

                       

W Hong Kongu przywitały mnie sms-y od Anioła. To szalenie miło kiedy pierwszą rzeczą na drugim końcu świata są nie kolejne bramki kontrolne albo niezrozumiałe reklamy, lecz znaki pamięci od kogoś bliskiego.

Przerwa pomogła rozprostować kości, bo musze przyznać, ze pomimo iz przespałem niemal całą podróż, po dwunastu godzinach w fotelu tyłek juz mnie bolał od siedzenia. Samoloty na liniach transkontynentalnych przewaznie są załadowane do ostatniego miejsca. Ilekroć nimi lecę, zawsze zastanawiam się dlaczego narzekają na nierentowność. Tak było i tym razem. Ludzie ściśnięci jak sardynki w puszce i ani jednego wolnego miejsca.

Ogon samolotu, którym mielismy lecieć.

Miłym zaskoczeniem okazał się za to „Dragon Air”. Ten tekst piszę właśnie z pokładu ich samolotu. Mogę sie rozłożyć z laptopem bo fotel obok jest pusty i posiłek przerzuciłem na sąsiedni stolik. No właśnie – posiłek! Podczas tego niewiele ponad godzine trwającego lotu serwują gorącą kolację. Prawdziwa rzadkość w Europie, gdzie niektóre renomowane linie (n.p. SAS) w ogóle odeszły od serwowania posiłków, a inne na krótkich trasach podają zazwyczaj sandwiche. W USA podobnie: napoje i orzeszki albo krakersy.

Ledwie wylądowalismy w Hong Kongu, a już dzień zbliżał sie do końca. Teraz już zmierzcha.

Mapka ostatniego odcinka trasy na samolotowym monitorze.

Słonce właśnie skryło się za widnokregiem gdies za ogonem naszego samolotu.

Ale właśnie każą wyłączyc laptopy. Zaczynamy podchodzic do lądowania w Kaohsiung.

 W niebie nad Morzem Południowochińskim, 11.04.2007; 18:45 LT

P.S.

A to juz zdjęcie sprzed chwili. Jeden z najwyższych budynków na swiecie znajduje sie własnie w Kaohsiung. 

Komentarze