Jazda w gore rzeki. Spac mi sie chce straszliwie. Mysle tylko o tym, zeby jak najszybciej dojechac do Changshu. Pozostaly jeszcze jakies dwie godziny. Bylo juz po drugiej kiedy polozylem sie spac, a o szostej zamowilem budzenie. Na dodatek, statek na kotwicy ustawil sie w pewnym momencie bokiem do martwej fali i wszystko zaczelo latac po kabinie. Stracilem trzeci kubek w ciagu ostatnich dwoch tygodni i juz samo to doprowadzilo mnie do wscieklosci (na pogode i na swoje niedbalstwo) bo przez poprzednie piec miesiecy nie potluklo sie nic.
Wlasnie przyszedl teleks z informacja, ze nastepna podroz, tak jak sie spodziewalem, bedzie do Nachodki. Nie wiadomo tylko jeszcze jaki bedzie port wyladunkowy. To jest dosc istotne dla mnie. Jezeli Chiny lub Korea, to jeszcze raz pewnie do Nachodki przyjade na poczatku marca, a jezeli gdzies dalej, to juz pewnie do Rosji w tym kontrakcie nie wroce.
Rzeka Jangcy, 09.02.2001, Piatek
I znow zegluga po rzece. Smetny, deszczowy dzien. Typowo barowa pogoda. Wiatr juz teraz jest dosc silny wiec na morzu pewnie dmucha zdrowo. Lepiej byloby przeczekac. Jest ku temu okazja, poniewaz odcumowalismy z Changshu o 15.20 i jezeli dotrzemy do Baoshan po 18.30, nie dostaniemy juz pilota na dolny odcinek rzeki (zegluga noca jest zabroniona). Plyniemy pod prad i wychodzi niemal na styk, a wiec do samego Baoshan bedziemy trwac w niepewnosci. Przyjemniej by bylo rzucic kotwice i przeczekac noc na rzece.
Postoj w Changshu pod wzgledem turystycznym wielkich rewelacji nie przyniosl. Keja odlegla jest od miasta o 25 km, a w poblizu sa tylko wioski. Jeszcze w piatek wieczorem wyszedlem za brame portu, ale poniewaz byly tam tylko pola i zadnego srodka transportu, wrocilem na statek.
W sobote pojechalismy do samego Changshu. Zrobilem troche zakupow (wsrod nich druga walizke), wywolalem zdjecia (podobaja mi sie wieczorne zdjecia z sylwestra na ulicach Bangkoku) i poszedlem do internet cafe w pieknym, wielopietrowym, nowoczesnym domu towarowym. Komputery byly jednak beznadziejne, albo lacza slabiutkie. W kazdym razie byly duze problemy z wyslaniem i odebraniem e-maili, a o czatowaniu w ogole mowy nie bylo. Spedzilem tam mniej niz poltorej godziny i mialem dosyc. W niedziele problem z transportem sie powtorzyl wiec dotarlem tylko do pobliskiej wsi, bardziej w ramach spaceru, dla rozruszania zastalych miesni, niz w celu zobaczenia czegos konkretnego. Agent twierdzil, ze o 15.00 musi zebrac przepustki, aby zalatwic zawczasu odprawe graniczna wiec o 14.20 wrocilem na statek. Szkoda, bo odplynelismy dopiero dobe pozniej, wiec moglem niedzielne popoludnie i wieczor spedzic w Changshu.
* * *
No i plyniemy dalej. Rzutem na tasme o 18.25 dotarlismy do Baoshan i dostalismy jeszcze pilota. Ze spokojnej nocy nici.
Dzisiaj sa tatusia urodziny. Konczy 71 lat. Zadzwonilem z zyczeniami i dowiedzialem sie, ze zlamal reke. Przewrocil sie podczas slizgawicy dokladnie tydzien temu.
Rzeka Jangcy, 12.02.2001, Poniedzialek
Ledwie poznym wieczorem wyszlismy na otwarte morze, a natychmiast trzeba bylo redukowac predkosc i napelniac balasty szczytowe, poniewaz warunki byly sztormowe. Na rzece, z pradem,
gnalismy nawet po 18 wezlow. Teraz plynelismy czterokrotnie wolniej. Noc prawie nieprzespana. To dziob walil o fale, to znow sruba wydostawala sie ponad wode, powodujac duze wibracje. Rano zmienilem kurs na 000 i zrobilo sie troche lepiej, ale raczej nie po drodze. Okolo poludnia zaczelo sie jakby polepszac, wiec sprobowalismy plynac kursem 057, w strone Wyspy Cheju. Bylo troche gorzej, ale nie az tak zle, aby nie dalo sie plynac. Plyniemy tak do tej pory. W nocy powinnismy juz byc blisko wybrzezy Korei i fala bedzie mniejsza. Ale poki co wiatr znow sie wzmaga i statek zaczyna ciezko pracowac. Jedzie sie jak wozem drabiniastym po kartoflisku. Co chwile wstrzasy i przechyly.
Poinformowalem Armatora, ze chce jechac do domu miedzy 10 a 20 marca (w zaleznosci od portow i polaczen lotniczych). Maja teraz miesiac czasu, zeby znalezc zmiennika i zaaranzowac podmiane. A ja juz oficjalnie moge zaczac odliczanie.
Morze Wschodniochinskie, 13.02.2001, Wtorek
Odpowiedz przyszla jeszcze tej nocy. Znam juz nazwisko swojego nastepcy, ktory czeka, az zwolni sie miejsce. Planuja dokonac podmiany w pierwszym dogodnym porcie w marcu. Moze to wiec byc nawet wczesniej niz dziesiatego. Trzeba zaczac wypelniac liczne formularze, bo to zazwyczaj zajmuje na koniec najwiecej czasu, a szczegolnie stresujace jest gdy zbiega sie z innymi sprawami, ktore nagle wyskakuja w zwiazku z eksploatacja statku. Wtedy czasu zaczyna brakowac nawet mimo nieprzespanych nocy. Dlatego tym razem to, co mozna, postaram sie zrobic duzo wczesniej.
Pogoda dzisiaj byla dla nas laskawa, ale nad Morze Zolte nadciaga juz nowy niz, ktory jutro wieczorem powinien znalezc sie nad Korea. Moze do tej pory uda nam sie przedostac ku polnocnym wybrzezom Zatoki Wschodniokoreanskiej i dalej plynac juz wzdluz brzegu. Tym razem, jak i poprzednio nie ryzykuje pojscia na przelaj przez Morze Japonskie. Lepiej nadlozyc troche drogi i byc pewnym, ze nawet w przypadku zlej pogody bedziemy oslonieci od wiekszych fal.
Czarterujacy przyslal teleks z informacja, ze ladunek przeznaczony jest do Inchon. Ucieszylem sie, bo to przyjazne miasto. Blisko portu, pelne sklepikow, kafejek i oczywiscie PC-clubow czynnych cala dobe. Pod wieczor jednak anulowano te podroz i najprawdopodobniej znow poplyniemy do Chin. Szczegoly maja nadejsc jutro. Nie, tylko nie na Jangcy! Mam juz dosyc tych kilkugodzinnych jazd z pilotem.
Ciesnina Koreanska, 14.02.2001, Sroda