Z LAMUSA (52) – PRZYGOTOWANIA DO WIGILII

Tak jak sie mozna bylo spodziewac, w Singapurze miejsca nie zagrzalismy. Zacumowalismy wczoraj tuz przed poludniem, a odcumowalismy dzis o siodmej rano. Przyjmowanie zaopatrzenia poszlo jednak na tyle sprawnie, ze poznym popoludniem moglem pojechac do miasta.

Stalismy w Jurong, a stamtad do centrum Singapuru jest kilkanascie kilometrow. Shipchandler podwiozl mnie wiec pod stacje metra w Jurong i potem juz radzilem sobie sam. Dojechalem do stacji City Hall i w tym rejonie miasta zakotwiczylem na dobre. 

Jesli gdzies widac wyraznie nadchodzacy XXI wiek, wyraznie inny od swojego poprzednika, to Singapur jest z pewnoscia takim miejscem. Miasto na wskros nowoczesne lecz przyjazne ludziom, pelne zieleni, czyste, zadbane i… zautomatyzowane. Centra handlowe swoim przepychem i rozmachem przyprawiaja o zawrot glowy. Bylem zszokowany chodzac po szesciokondygnacyjnym, rozleglym centrum handlowym specjalizujacym sie wylacznie w komputerach. O zawrot glowy przyprawiaja tez ceny. Tani Singapur juz dawno odszedl w przeszlosc. Wymienione na miejscowa wlute 20 USD przecieklo przez palce w ciagu pol godziny. I jeszcze cos o zawrot glowy przyprawia. To ludzka zyczliwosc. Na kazde pytanie skierowane do przypadkowo zaczepionego czlowieka na ulicy otrzywmywalem wyczerpujaca odpowiedz po angielsku i z usmiechem na ustach.

Po spacerze wyladowalem w Cyber-cafe poniewaz spodziewalem sie kilku listow. Ich ilosc jednak – siedemnascie mnie zaskoczyla zupelnie i stracilem mnostwo czasu tylko na odpisywanie, chociaz ograniczalem sie do kilku zaledwie zdan. Caly moj plan wysylania wlasnorecznie przygotowywanych kartek swiatecznych legl w gruzach, poniewaz nie udawalo sie wysylac zalacznikow. To miedzy innymi na jalowych stracilem mnostwo czasu. W efekcie po macoszemu potraktowalem tych, od ktorych listow nie bylo, a do ktorych tez mialem wyslac zyczenia. Oni dostana spoznione swiateczne lub tylko noworoczne, z Bangkoku. Inaczej musialbym siedziec w cyber-cafe do polnocy.

Kiedy wrocilem na statek, dowiedzialem sie, ze planuja zakonczyc wyladunek okolo trzeciej w nocy. I rzeczywiscie tak sie stalo. Tyle dobrego, ze nie wyszlismy w morze od razu, lecz dopiero o siodmej. Ale i tak normalnego spania nie bylo, bo trzeba bylo podpisywac dokumenty i odebrac jeszcze napredce zamowione dzien wczesniej u shipchandlera rzeczy. Pospalem dopiero dzis po poludniu, kiedy opuscilismy Ciesnine Singapurska.

A na Morzu Poludniowochinskim pogoda nieciekawa. Duza martwa fala i zapowiadaja wiatr 7 stopni w skali Beauforta. Kiwa nami coraz mocniej, ale nie mam wielkiej mozliwosci manewru, poniewaz z lewej strony jest Polwysep Malajski, a z prawej rozlegle pole naftowe, na ktore raczej wplywac nie nalezy. Zmienilem kurs o dziesiec stopni by ustawic statek bardziej pod fale i to narazie wszystko co moglem zrobic. Wiele nie pomoglo, ale oby tylko nie bylo gorzej. 

Morze Poludniowochinskie,  23.12.2000, Sobota

 

Noc byla prawie bezsenna. Kiwalo na boki niemilosiernie, wszystko w kabinie fruwalo, a przy kazdym wiekszym przechyle nasluchiwalem nerwowo, czy nie dochodza z ladowni odglosy przesuwania sie ladunku. Mocowania wytrzymaly, ale kiedy tylko mozna bylo, zmienilem kurs i halsujemy przez caly dzien. Wieczorem powinien zaczac nas oslaniac od polnocno-wschodniej martwej fali Polwysep Indochinski. Powinno byc wiec lepiej. Tym bardziej, ze i wiatr juz zdycha.

Wigilia. Na statku trwaja intensywne przygotowania. Jestem bardzo mile zaskoczony zaangazowaniem zalogi. Wlozyli wiele pracy w dekoracje i przygotowanie programu na dzisiejszy wieczor. Chociaz Wigilia w ich wydaniu rozni sie od naszej, bardziej przypomina radosna zabawe w Sylwestra niz pelna skupienia, uroczysta kolacje, to jednak wazne jest, ze bedziemy razem, polaczymy ich tradycje z nasza, a wiec pieczonego prosiaka z kluskami z makiem, a przede wszystkim z oplatkiem, ze wspolnie sie pomodlimy, wreczymy sobie prezenty. A zabawa, coz, bedzie troche inna, bez jaselek. To moje pierwsze swieta z Filipinczykami. jezeli kiedys trafie na podobnie zaangazowana zaloge, sprobuje zrobic i to.

Przyszedl fax z zyczeniami od poprzedniego chiefa mechanika, ktory pojechal do domu 2 grudnia. Mile z jego strony, ze pamietal. Ja tez wyslalem mu zyczenia. Jeszcze wczesniej przyszla paczka z czekoladkami i zyczenia od matki chrzestnej. Sa tez tradycyjnie od armatora z Hamburga i z agencji crewingowej z Manili. Ja jestem juz po telefonach do rodziny. Koncze to pisanie i ide sie przygotowac do rozpoczecia wieczoru na statku.

Morze Poludniowochinskie,  24.12.2000, Niedziela

Komentarze