Z LAMUSA (50) – KIERUNEK SINGAPUR

Odcumowalismy wczoraj o 21.55. Ledwie sie wychylilismy z zatoki, a z prawej burty zaczely nadchodzic coraz wieksze fale no i wiatr oczywiscie. Wkrotce przechyly staly sie na tyle intensywne, ze trzeba bylo zmienic kurs. Zdecydowalem sie isc pod wiatr, a przy okazji w strone koreanskiego brzegu. Dzieki temu, potem po zwrocie szlibysmy idealnie z wiatrem az do samej Ciesniny Koreanskiej. Niestety, mroz kazal skorygowac te plany. Bryzgi fal nioslo od dziobu az po druga ladownie. Zamarzaly natychmiast i kiedy po pol godzinie wlaczylem kontrolnie swiatla na pokladzie, okazalo sie, ze pierwsza ladownia jest juz przykryta calkiem spora warstwa lodu. Oprocz tego wszedzie wisialy sople. Do rana bylibysmy zalodzeni totalnie.

Zmienilem wiec kurs tak, aby isc z wiatrem. Przynajmniej do czasu, az temperatura podniesie sie powyzej zera. Nastapilo to dopiero po dziesiatej rano, kiedy bylismy juz daleko od ladu i zaczelo tez troche grzac slonce. Na dodatek wiatr zaczal slabnac i jazda robila sie coraz przyjemniejsza. Ale co stracilismy to stracilismy. Do Singapuru przyplyniemy 22 grudnia nie nad ranem lecz juz po sniadaniu. Oczywiscie o ile nie stracimy nic na burzliwych wodach w okolicach Tajwanu.

Kiedy opuszczalismy Nachodke, czesc basenu portowego byla juz skuta lodem. Nie zwrocilbym na to specjalnej uwagi (w koncu spodziewalem sie mrozu), gdyby nie uwaga pilota, ze to… anomalia pogodowa. Ponoc port zazwyczaj zamarza tam dopiero w styczniu, a mamy dopiero pierwsza polowe grudnia.   

Morze Japonskie,  13.12.2000, Sroda

 

Alez mnie dzisiaj wkurzyl chief z pokladu. Kiedy podpisywalem dziennik, przeczytalem, ze lewy zbiornik wody slodkiej jest zupelnie pusty, a w prawym sporo brakuje. Okazalo sie, ze w ciagu doby stracilismy 47 ton wody z 77 posiadanych.

Wczoraj rano w lewym zbiorniku bylo jeszcze 30 ton. Okazalo sie, ze o 17.30 hydrofor zassal powietrze, wiec II mechanik przestawil w porozumieniu z chiefem pobor na prawy zbiornik i to wszystko.

Nie zastanowili sie dlaczego tak sie stalo, nie powiadomili mnie. Dzisiaj II mechanik tlumaczyl sie, ze zglosil to chiefowi z pokladu (ktory odpowiada za wode), a chief z kolei, ze myslal, ze to pomylka, ze cos z hydroforem. Rece opadaja gdy slucha sie czegos takiego. Trzeba bylo jednak najpierw dowiedziec sie, co sie stalo z woda. Wzialem ze soba obydwu chiefow i zaczelismy szukac. Po kilkunastu minutach znalezlismy. Jedna z rur idacych przez ubikacje dla dokerow pekla i woda lala sie pelnym strumieniem. Poniewaz ubikacja ta uzywana jest tylko w porcie przez dokerow, nikt tam w morzu nie zagladal. Pekniecie rury bylo spowodowane najprawdopodobniej zamarznieciem wody. Do wczoraj temperatury byly ujemne, wiec nic sie nie dzialo. Dopiero wczoraj kolo poludnia, kiedy lod stopnial, zaczelo sie lac na dobre. Jeszcze kilkanascie godzin i zostalibysmy bez wody zupelnie. Natychmiast zrobilem zebranie zalogi. Tlumaczylem, ze jest to niedopuszczalne, aby do tego stopnia nie zainteresowac sie, dlaczego zaczyna dziac sie cos dziwnego. Mowilem, wkurzalem sie, ale to pewnie jak grochem o sciane.

Potem jeszcze na osobna rozmowe wzialem obydwu chiefow i II mechanika. Moze na jakis czas pomoze.

Poza tym mile zaskoczenie. Na Morzu Wschodniochinskim wyjatkowo mamy spokoj. Sztormy na polnoc i na poludnie od nas, a my w centrum wyzu.

Oprocz spraw sluzbowych, walcze z programami animacji komputerowej. Robie to metoda prob i bledow poniewaz nigdy nie mialem z tym do czynienia wiec zajmuje mi to strasznie duzo czasu i efektow jak narazie wielkich nie przynosi. A mialem zamiar wyprodukowac swoje wlasne zyczenia swiateczne. Moze jeszcze zdaze. Do Singapuru pare dni zostalo.

Na dzis jednak mam juz dosc. Ide obejrzec jakis film na video. Przy okazji zrobie sobie kawe i zjem grzanke z dzemem. Dzem jest pyszny, wlasnej roboty. Prezent od agenta z Nachodki. Sam zbieral owoce, jak mowil, w gorach na wysokosci ponad 900 metrow, bo rzekomo nizej nie rosna. Nie wiem jak sie nazywaja, ale dzem ma kolor ciemnoczerwony, a w smaku cos posredniego miedzy jagodami i malinami.

Morze Wschodniochinskie,  15.12.2000, Piatek

 

 

Pogoda wciaz nam sprzyja. Wieje na polnocy – tam skad plyniemy, a przed nami sie uspokaja. Poza tym robi sie cieplo. Jeszcze wczoraj rano wlaczone bylo ogrzewanie, a jutro chyba trzeba bedzie zaczac chlodzic. Juz teraz w kabinach temperatura dochodzi do 28 stopni.

Prawem serii rozpetalem dzis kolejna burze. Tym razem nakrylem chiefa i marynarzy, ze odpuscili sobie cotygodniowy trening (zarzadzilem trzy miesiace temu, ze w kazda sobote po porannej kawie inna czteroosobowa grupa ma uruchomic awaryjny agregat, awaryjna pompe p.poz. i silniki szalupy – wszystko w ramach cotygodniowego testu urzadzen, a przy okazji dla przeszkolenia zalogi). Musialem wiec ich opieprzyc, a bylo to tym latwiejsze, ze nie przeszla mi jeszcze zlosc po wczorajszej aferze z woda.

Od poznego popoludnia zas walcze z komputerem w biurze pokladowym. Pracowal ostatnio dziwnie wolno, ale okazalo sie, ze nikt nie robil optymalizacji twardego dysku. Tez bym nie zrobil, gdybym nie przeczytal tego wlasnie w podreczniku, ktory kupilem sobie przed wyjazdem na kontrakt. Zamiast wiec bawic sie animacja, zajmowalem sie inna praca biurowa, kontrolujac od czasu do czasu poczynania komputera. Jutro niedziela wiec poswiece ja wylacznie na rozrywke.

Morze Wschodniochinskie,  16.12.2000, Sobota

 

 

Minelismy Tajwan. Skonczyly sie stada kutrow rybackich. Pusto dookola, nie trzeba plywac slalomem. Pogoda ciagle w porzadku. Wiatr 5-6 w skali Beauforta, ale z rufy wiec prawie sie go nie odczuwa. Robi sie coraz cieplej, ale jeszcze za chlodno by wlaczyc klimatyzacje.

Spokojnie minela niedziela. Popracowalem troche na programie „Photo Studio 2000”. Zadne skomplikowane rzeczy, ale wystarczy, zeby ladnie opakowac i opatrzyc tekstem zdjecie, ktore potem bez problemu mozna wyslac jako plik „jpeg”. Narazie chyba przerwe dalsze eksperymenty i przygotuje kilka zalacznikow do ewentualnego wyslania z Singapuru, jesli w ogole bede miec taka okazje. Wszystko bowiem wskazuje na to, ze nie zdazymy zacumowac w Bangkoku o rozsadnej porze w Wigilie, a nawet jezeli sie uda to nie zostawie statku lecz pozostane na wieczornym czuwaniu do polnocy z zaloga. Roberto, starszy marynarz, przygotowuje specjalny program. Zapakowal tez prezenty, na ktore zrzucilismy sie w Nachodce.

Zamowilismy dwa prosiaki do upieczenia – mam nadzieje, ze dostarcza nam je w Singapurze.

Oczywiscie beda wedliny, ciasto, pierogi z kapusta i kluski z makiem. Filipinczycy nie poszcza w Wigilie wiec dlatego bedzie prosiak i wedliny. W Rosji nie mieli suszonych grzybow i dlatego pierogi beda tylko z kapusta (zreszta kupione w sklepie gotowe). Ale byl mak wiec kluski z makiem beda takie jak trzeba. Ryb mamy dostatek wiec bedzie tez i smazona ryba, chociaz nie karp. W mesie zalogowej zrobimy wspolny stol. W planie jest m.in. wspolna modlitwa na rozpoczecie, krotka moja przemowa, wrecznie prezentow, spiewanie, quizy, konkursy i nie wiadomo co tam jeszcze Roberto wymysli. Jedyne co moze nam posuc wszystko to calkiem prawdopodobne wieczorne wejscie do Bangkoku. Wtedy zamiast przy kolacji, spedzimy Wigilie na manewrach.

Morze Poludniowochinskie,  17.12.2000, Niedziela

Komentarze