Z LAMUSA (49) – POHANG I NACHODKA

Dopiero co opuscilismy Pohang. Plyniemy na polnoc. Pogoda piekna, jestesmy w centrum wyzu.

W messach marynarze ubieraja wlasnie kupione wczoraj przeze mnie choinki. Dzis wyslalem tez kilkanascie kartek z zyczeniami. Swieta coraz blizej.

Znow mialem kilka dni przerwy w pisaniu, ale musialem zakonczyc comiesieczna sprawozdawczosc oraz wypisac owe kilkanascie kartek. A kiedy pisze sie kartke swiateczna raz na rok, nie wypada ograniczyc sie tylko do zyczen, wiec zrobily sie z tego male listy, pozeracze czasu.

Droga z Tajwanu do Korei prawie w calosci uplynela pod znakiem sztormu. Nasze przyjscie do Pohang opoznilo sie o prawie dobe. W ten sposob swoje urodziny zamiast w Korei, spedzilem na morzu. Musze przyznac, ze zaloga sprawila mi mila niespodzianke. Powiesili plakat urodzinowy z zyczeniami blogoslawienstwa bozego dla mnie i mojej rodziny, a na kolacje, zupelnie nieoczekiwanie wjechal pieczony drob, pizza, salatki. Ja oczywiscie zrewanzowalem sie trunkami. Odspiewano mi chorem „Happy birthaday to you” przy akompaniamencie grajacego na gitarze II oficera. Nie spodziewalem sie, ze beda az tak mili.

Myslami bylem w tym dniu przy Paulince, ktora dochodzila do siebie po operacji wyrostka robaczkowego. Wiedzialem juz od Tomka, ze jest po operacji i, ze czuje sie dobrze, ale czekalem na potwierdzenie tego przez M. Byla juz u mnie noc z piatego na szostego kiedy telefon wreszcie zadzwonil. M wlasnie wrocila ze szpitala. Wszystko jest w porzadku, Paulinka dochodzi do siebie i cierpi biedactwo z powodu glodu poniewaz nie moze przyjmowac jeszcze zadnych posilkow.

W Pohang spodziewalem sie postac najwyzej kilkanascie godzin. Mielismy tam ladowac tylko niewiele ponad 1800 ton rur. Jakiez jednak bylo mile zaskoczenie, gdy powiedzieli na poczatku: dwie doby. To znaczylo, ze spokojnie bede mogl wyjsc do miasta, wypisac kartki, odpoczac. I tak tez bylo. Pierwszego dnia wybralem sie do malego osiedla blisko portu poniewaz bylo juz pozno, a ja na dodatek mialem zarwana noc. Za to nazajutrz pojechalem juz do centrum, kupilem wspomniane na wstepie choinki i ozdoby, bo na statku nie bylo nic (w zeszlym roku nie swietowali?) i potem poszedlem do PC-clubu. Poczatowalem zdrowo. Spotkalem wreszcie „Niewyspanego Ducha”, o ktorym w e-mailu pisala mi Entropia. Niewyspany Duch mial ponoc organizowac „procentowe” regaty latem gdzies na Mazurach i szukal chetnych. Wymienilismy adresy.

Morze Japonskie,  08.12.2000 , Piatek

 

Na rede Nachodki przybylismy wczoraj o 23.45. Poniewaz celnicy pracuja tylko do 20.00, stanelismy na kotwicy i czekalismy na wejscie do portu do rana. Zacumowalismy o 10.10, ale dopiero tuz przed kolacja bylem wolny. Dlugo ciagnela sie odprawa, a potem szacowanie szkod stevedorskich z poprzedniej podrozy. Problem w tym, ze inspektorzy ze strony armatora i czarterujacego nie dogadali sie i przyszli oddzielnie, wskutek czego musielismy wykonac podwojna robote oprowadzania ich szlakiem uszkodzen i oczekiwania az wszystko pomierza i opisza.

Ladujemy tu zwoje stalowe. Powinno wiec pojsc szybko i jutro wieczorem chyba bedziemy juz znow w morzu. Troche szkoda. Mialem dzis tylko niecale dwie godziny na internet. Byly cztery listy, na ktore od razu odpowiedzialem wiec na czat zostalo niewiele ponad pol godziny.

Nachodka,  10.12.2000, Niedziela

 

Nie wyszlismy w morze wczoraj. Nie laduja az tak szybko. Bylem raz jeszcze w Biznies Cientr. Czas szybko zlecial. Po czacie zrobilem ciag dalszy zakupow swiatecznych. Troche kielbasy, mrozone pierogi z kapusta, mak do klusek – bedziemy miec cos swojskiego. Potem natomiast wystalem sie za wszystkie czasy na przystanku autobusowym. Rosjanie maja swoj „dlugi weekend” i autobusy jezdza wedlug swiatecznego rozkladu jazdy. Dzisiaj bowiem wypada „Swieto Konstytucji”.

Alez zimno! Noca temperatura spada do -18 stopni. Nie byloby to az takie straszne (w glebi ladu zapowiadali -38 stopni) gdyby nie wiatr. Wczoraj byl bardzo silny i nie pomagala kurtka z goretexu (albo goretex przereklamowany lub podrobiony). Chyba wracajac na statek odmrozilem sobie nos, bo boli mnie i piecze od tamtej pory.

Inspektor sprawdzajacy jakosc ladunku opowiadal mi o obozie dla wiezniow kryminalnych – obywateli obcych panstw. Dotarl tam reporter z jakiejs gazety i zrobil wywiad z siedzacym tam Nigeryjczykiem. Murzyn w czapce uszatce zapytany o to,  jak znosi warunki pogodowe, odpowiedzial:

– Green winter is o.k., but white winter eto pizdiec!

Dla jasnosci: green winter to murzynskie okreslenie syberyjskiego lata.

Nasz nowy chief mechanik zapytany przez jednego z robotnikow, jak sie teraz zyje w Polsce, odpowiedzial ze bardzo dobrze i troszke podkoloryzowal, zeby, jak powiedzial, Ruskich zazdrosc zzerala. Robotnik wysluchal i powiedzial:

– Wy Poliaki, zawsze byliscie cwani! Nawet za cara, jak waszego kraju na mapie nie bylo, to wszystkie lepsze urzedy u nas Poliaki dierzyli.

Pytania o zycie w Polsce to staly punkt kazdej rozmowy. Zawsze podkreslaja, ze wiedza z gazet i telewizji, ze u nas jest teraz bardzo dobrze. Z takich luznych rozmow dowiedzialem sie ciekawej rzeczy o Ukraincach. Ponoc odsetek obywateli tej narodowosci tutaj, czyli w Primorskim Kraju, jest o dwa procent wiekszy niz na… Ukrainie. Primorski Kraj jest bardziej ukrainski niz Ukraina! To juz zasluga batiuszki cara, a przede wszystkim Stalina.

Nachodka,  12.12.2000, Wtorek

Komentarze