Z LAMUSA (48) – TAICHUNG

Polnocno-wschodni monsun przyblokowal nas zdecydowanie. Posuwamy sie z predkoscia 5-6 wezlow. Nawet nie wieje zbyt mocno, raptem siedem do osmiu. Jestesmy jednak pod balastem.

Zanurzenie niewielkie i skaczemy jak pilka na falach. Dziob wynurza sie i potem opadajac, calym impetem wali dnem o opowierzchnie wody. Walczymy z tym redukujac predkosc i zmieniajac kurs, bo na dluzsza mete mozna w ten sposob polamac statek. Zamiast kursem 037 plyniemy wiec 060, bardziej w strone Wysp Riukiu niz Korei. Dzis w nocy albo jutro rano zmienimy kurs na 000 i tak halsujac bedziemy powoli posuwac sie w zadanym kierunku.

Jak bardzo podatny jest na dzialanie wiatru statek pod balastem mialem okazje przekonac sie wczoraj wieczorem podczas wyjscia z Taichung. Byl to jeden z tych momentow, ktore snia sie potem po nocach i z pewnoscia skracaja nasze zycie przynajmniej o dobrych pare godzin.

Wyjscie z portu przebiega idealnie rownoleznikowo. i ciagnie sie calkiem spory kawalek w postaci awanportu miedzy dwoma falochronami. Wiatr zas wial z polnocy, czyli idealnie z boku.

Poniewaz warunki na zewnatrz byly sztormowe, pilot nie wplynal z nami nawet do owego awanportu, lecz opuscil statek tuz przed nim, kiedy bylismy jeszcze oslonieci zabudowaniami ladowymi. W awanporcie statek jeszcze nie zdazyl nabrac predkosci, a juz dostal silne uderzenie wichury w prawa burte. Nagle ze zgroza zobaczylem na ekranie radaru, ze poludniowy falochron przybliza sie bardzo szybko i nie ma sily zebym zdolal wyjsc na zewnatrz zanim mnie na niego zepchnie. Telegraf maszynowy nastawiony na cala naprzod wiec predkoscia juz nic nie moglem zdzialac. Pozostawala tylko karkolomna zmiana kursu i to szybko, bo przeciez, to wszystko trwalo bardzo krotko. Zmienilismy o dwadziescia stopni w prawo. Nic, jeszcze dryfujemy. Trzydziesci – juz nie dryfujemy, ale jestesmy bardzo blisko falochronu i nie zdolamy ominac jego glowki aby wydostac sie na zewnatrz, a ta zbliza sie bardzo szybko, bo przeciez plyniemy cala naprzod! Zmieniamy w koncu kurs o piecdziesiat stopni. Zamiast 294 plyniemy przez moment 345, wprost na polnocny falochron, ale nie ma innego wyjscia. Omijamy poludniowa glowke, ale polnocny falochron ciagnie sie duzo dalej i teraz ster lewo na burte, zeby wreszcie powrocic do osi toru. A statek wali cala naprzod! Widze, jak dziob szybko przesuwa sie w lewo, ale tez widze na radarze jak szybko maleje odleglosc do falochronu, a my wciaz nie jestesmy na kursie oddalajacym nas od niego. Stac i patrzec, gdy zasob srodkow zostal wyczerpany – to chyba jest najgorsze. Trwalo to gora dwadziescia moze trzydziesci sekund, ale wloklo sie strasznie. Poczulem krople potu na czole, ale w koncu zobaczylem polnocna glowke z naszej prawej burty, dystans przestal sie zmiejszac, a po chwili zaczelismy sie oddalac. Wtedy na drzacych nogach odszedlem od radaru i wyszedlem na prawe skrzydlo.

Mimo ciemnosci, widzialem doskonale mur falochronu. Byl blisko, bardzo blisko, ale nie mialem czasu na kontemplacje i wrocilem na mostek aby nawigowac dalej. Teraz to byl juz pryszcz. Otwarty akwen na poludnie od nas, spychajacy nas tam wiatr i oddalajacy sie polnocny falochron. Zmniejszylem predkosc do wolno naprzod, aby chief z bosmanem mogli bezbiecznie zamocowac kotwice. Przy calej naprzod, rozbijajace sie o dziob fale stwarzalyby dla nich zagrozenie. Oni wiec mocowali kotwice, a ja moglem na spokojnie sprawdzic jaki byl kat dryfu.

Czterdziesci stopni! Sterowalismy po ominieciu polnocnego falochronu kursem 315, a rzeczywisty kat drogi statku wynosil 275. Teraz bylo jasne dlaczego mielismy tyle problemow w srodku. Na szczescie sie udalo.

Nasza obecna podroz wiedzie do Pohang w Korei Poludniowej. Potem jeszcze jeden port zaladunkowy – Nachodka, a nastepnie powrot w tropiki. Wyladunek w Singapurze i Bangkoku. Do Bangkoku doplyniemy juz po dwudziestym grudnia, wiec kto wie – moze spedzimy tam Boze Narodzenie?

Pod wzgledem turystycznym Taichung raczej rozczarowal. No, wlasciwie to w Taichung nie bylem, bo miasto odlegle jest od portu o 20 kilometrow. Wokol portu ulokowalo sie miasteczko

Wu Chi. Obejrzelismy z chiefem mechanikiem jakas niewielka pagode, jedlismy wspaniale pierogi no i dodatkowo ja znalazlem bardzo fajne internet-cafe. jedno z ladniejszych jakie mialem okazje odwiedzac na Dalekim Wschodzie. Poza tym jednak miasto bylo zupelnie nieinteresujace, a ludzie, jak sepy, czyhali na kazdym kroku by nas okantowac. Taksowkarz zadal 400 dolarow tajwanskich (okolo 13 USD) zamiast zwyczajowych 150 za kurs do portu i trzeba bylo mocno sie klocic, zeby nie zaplacic. W restauracji kelnerka, za potrawe z karty, przy ktorej napisana byla cena 150, zazadala 250, tlumaczac, ze tamta cena jest… nieaktualna, bo to karta w jezyku angielskim, a obowiazuje cennik chinski, ktorego oczywiscie my nie bylismy w stanie przeczytac.  Zaplacilismy 150 i powiedzielismy, ze jesli za malo, to niech wzywa policje, a my zaczekamy. Nie wezwala. W internet-cafe, kiedy najpierw przezornie zapytalem, powiedzieli, ze owszem, gdy zabraknie mi tajwanskiej waluty, moge naleznosc uiscic dolarami amerykanskimi. I slowa dotrzymali, ale policzyli sobie 29 zamiast 33 dolarow tajwanskich za jednego amerykanskiego. Strata wielka nie byla, ale niesmak pozostal. I takie tez pozostalo ogolne wrazenie z Tajwanu. 

Ach, przypomnialo mi sie jak wymienialismy pieniadze! Bylo juz pozne popoludnie i banki zamkniete. Karty kredytowe nieopatrznie zostawilismy na statku. W sklepach i drobnych barach dolarow wymienic nie chcieli. Nie wiadomo bylo gdzie isc. W koncu chief mechanik zawolal:

– Spytajmy policjanta! – bo rzeczywiscie, niedaleko stal policyjny radiowoz.

– Jasne! Wladzy nikt nie odmowi! – podchwycilem pomysl.

Policjant zgodzil sie nam pomoc. Rozejrzal sie po okolicznych domach i zaprowadzil nas do… dentysty. Cos tam po chinsku wytlumaczyl, po czym dentysta spytal ile chcemy wymienic.

– Czterdziesci, ale mamy cala setke. Potrzebne wiec bedzie szescdziesiat dolarow reszty. – wytlumaczylismy. Dla dentysty to nie byl zaden problem. Wyszedl na chwile na zaplecze i tak jakby byl na to przygotowany, przyniosl szescdziesiat dolarow reszty plus pieniadze tajwanskie.

Slowo wiec stalo sie cialem. Policjant poprosil, dentysta nie odmowil.

Taichung byl naszym ostatnim wspolnym portem. Chief mechanik stamtad mial odleciec dzis via Taipei i Londyn do Hamburga, a nowa podroz odbywam juz z jego nastepca.

Morze Wschodniochinskie, 03.12.2000, Niedziela

Komentarze