Z LAMUSA (45) – CZAS POŻEGNANIA

Tak szybko zmieniamy porty ostatnio, ze nie nadazam z pisaniem. Najpierw dokoncze o Haiphongu.

Nie wyszlismy z portu, tak jak planowano, nazajutrz. Dzieki temu zyskalismy kolejne popoludnie, ktore tym razem z chiefem mechanikiem wykorzystalismy na spacer po miescie. Na mnie najwieksze wrazenie robily chyba ogromne ilosci rowerow. Rzeka rowerow sunaca ulicami, a wsrod nich samochody jak rodzynki.

Oczywiscie rzuca sie tez w oczy siedziba wladz miejskich z czerwonymi transparentami, flagami, z zawieruszonymi jeszcze gdzieniegdzie sierpami i mlotami – widok bardzo juz egzotyczny dziesiec lat po upadku komunizmu w Europie. Ale wietnamski socjalizm tez jest juz zupelnie inny. Jest przede wszystkim wolny rynek. Biedny, ale wolny. I to, co odroznia Wietnam od Rosji, to ogromna pracowitosc i optymizm widoczne na kazdym kroku. Kawalek lustra zawieszony na plocie okalajacym park, krzeslo, walizka z akcesoriami i juz jest zaklad fryzjerski. Mata rozlozona wprost na chodniku, na niej jakies czajniki i juz mamy kawiarenke. Kazdy szuka jakiegos zajecia i kazdy zadowala sie jakimkolwiek zarobkiem, aby tylko isc naprzod. Bardzo to kontrastuje z marazmem Nachodki albo Wanina i rosczeniowa postawa ich mieszkancow.

Po spacerze wyladowalem w internet-cafe, a chief wrocil na statek. Na wieczor, jakzeby inaczej, umowilismy sie w "Maximie".

Milo jest miec "swoje" miejsca. Siedzialem w internet-cafe i bylem na biezaco informowany o tym, co sie dzieje na statku. Przyszedl "Stary Polak" z wiadomoscia, ze wyladunek sie opoznia i, ze jego dziewczyny przyjda wieczorem na statek pozegnac mnie w imieniu firmy. Byl tez chief oficer, aby powiedziec, ze wszystko w porzadku, wyjscie w morze dopiero nastepnego ranka i moge siedziec tu spokojnie. To jest dopiero urzedowanie!!!

Kiedy przyszedl czas na "Maxima", wsiadlem w riksze i po paru minutach witalem sie z chiefem. Trwala wlasnie jakas promocja wloskiego wina wiec na dobry wieczor hostessa przyniosla mi je do skosztowania. Tradycyjnie zamowilem jeszcze kawe i lody. Tym razem nie moglem siedziec dlugo ze wzgledu na owo pozegnanie na statku. Wrocilismy wiec krotko po dziesiatej. Dziewczyny pojawily sie zaraz potem. Przyniosly kosz z kwiatami. To juz drugi. Poprzedniego dnia od shipchandlerki dostalem bowiem kosz z 25 rozami. Poczestowalem dziewczyny kawa, softdrinkami, pogadalismy troche kurtuazyjnie i pojechaly do domu. Mowily, ze zaczynaja prace o szostej rano, a tymczasem dochodzila juz jedenasta.

Zaladunek zakonczyl sie nastepnego dnia o 09.30 i zaraz zaczelo sie podpisywanie dokumentow. Pani "chief checker", mloda, niesamowitej urody, z ktora przelotnie zamienialismy pare slow podczas calego zaladunku, teraz nie dawala mi spokoju. Nie moglem sie, he he, skupic przy podpisywaniu dokumentow, a siedzacy obok chief oficer na jej uwagi reagowal wzrokiem wlepionym w podloge jak sztubak. Brakowalo tylko rumienca wstydu na policzkach. Wietnamki sa bardzo ladne i mile, ale ta na dodatek byla jeszcze wyjatkowo wesola i wygadana.

– Captain, czy masz juz tu dziewczyne? – zapytala od razu od razu z grubej rury.

– Ja? Skadze! Ja jestem spokojny czlowiek. Nie chodze na dziewczyny.

– Bo chief do wczoraj mowil, ze nie ma, a dzis taki zadowolony wiec na pewno ma… – powiedziala ni to zartem ni z odrobina zazdrosci. Spojrzalem na chiefa, ale glowe mial opuszczona tak nisko, ze twarzy nie bylo widac.

– Kiedy przyjedziecie nastepnym razem?

– Nooo, jezeli razem mielibysmy wspolpracowac, to ja bym chcial tu wrocic od razu z Fangcheng….

– Hi, hi…

– …ale musimy najpierw jechac na Tajwan, a co potem to nie wiemy.

– Ktos bedzie plakac po waszym odjezdzie…

– I my tez….

– Hi hi…

– Patrz! Nie moge sie skupic, mam problemy z wypelnieniem dokumentow… Wszystko przez te piekne dziewczyny!

– Hi hi…- jej smiech byl rozbrajajacy. W koncu udalo sie przebrnac przez stosy papierow, a oficer wachtowy powiedzial, ze w messie czekaja juz celnicy i sluzby graniczne do odprawy. Panienka zebrala dokumenty i zaczela sie zegnac.

– Bede sie modlic, zebyscie wrocili jak najszybciej…- powiedziala patrzac mi gleboko w oczy. O rany! Tak mnie jeszcze nie zegnano. Rzeczywiscie mozna zapomniec o Bozym swiecie! Piekny kraj, ten Wietnam. I chyba zaczynam rozumiec dlaczego doszlo swego czasu do buntu na "Bounty". 

Fangcheng, 26.11.2000, Niedziela

Komentarze