Z LAMUSA (43) – PRZYPŁYWAMY DO WIETNAMU

Kiedy wreszcie bede mogl wyspac sie normalnie?

Do Ciesniny Hainan weszlismy przed polnoca z niedzieli na poniedzialek. Myslalem, ze kolejna, trzecia z kolei zarwana noc bedzie ciezka, ale gdzie tam. Sieci, sieci, sieci. Rybackie oczywiscie. Daly mi taka dawke adrenaliny, ze zapomnialem zupelnie o spaniu.

Cale hektary zastawione migajacymi swiatelkami boi. Jakies stroboskopowe szalenstwo w tym waskim przeciez przejsciu. Bylo ich tyle, ze autentycznie nie bylo wolnego miejsca by moc sie przecisnac. Wykonywalismy jakies karkolomne slalomy, tym "ciekawsze", ze odbywajace sie na silnym pradzie, a wiec stale trzeba bylo przewidywac jak daleko statek zostanie zniesiony gdzies w bok. Musze przyznac, ze kilka razy tylko manewr prawo albo lewo na burte pozwolil mi tak zarzucic rufe, ze o metry uniknela niechybnego wplatania rybackiego ekwipunku w srube.

Kiedy wreszcie przeszkody sie skonczyly, z przyjemnoscia pomyslalem o czekajacej mnie perspektywie jajecznicy na boczku na sniadanie i zaraz potem zalegnieciu w koi.

Pozniej przebudzenie, o osiemnastej dojazd na rede Haiphongu i znow mozna bedzie isc spac…

Wzrastajacy rozkolys w miare zblizania sie do wyjscia z ciesniny wyleczyl mnie szybko z tych mysli. A odebrana na teleksie prognoza pogody rozwiala zludzenia. "Silny polnocno-wschodni monsun przyniesie sztormowe wiatry nad Zatoka Tonkinska…" Cholerne, rozbudowane, kontynentalne wyze znad Chin i Syberii! To przez nie to wszystko. Ledwie wiec wychylilismy sie za ostatni cypel polnocnego brzegu, a uderzyla w nas z boku wichura. Fale rosly bardzo szybko, a wraz z nimi przechyly i trzeba bylo wkrotce zmieniac kurs na sztormowy, a potem redukowac predkosc. Wszystko, zeby ograniczyc przechyly i tapniecia w wyniku zderzen z falami. Z porannych planow zrealizowalem wiec tylko jajecznice na boczku, a potem zamiast w koi, znow wyladowalem na mostku. Gdzies kolo poludnia sytuacja sie ustabilizowala na tyle, ze moglem polozyc sie chociaz na troche, w ubraniu. A po pietnastej wyraznie zaczelo sie poprawiac. Bylismy tez coraz blizej polnocnych brzegow zatoki i fale nie byly juz tak wielkie. Dzieki temu okolo siedemnastej moglismy zmienic kurs na prowadzacy nas do Haiphongu, a nie gdzies na manowce. Moglem wreszcie normalnie polozyc sie spac, ale godzine pozniej obudzil mnie chief, informujac, ze przyszedl teleks od czarterujacego odnosnie nastepnej podrozy. Trzeba bylo potwierdzic jego odebranie, sprawdzic, czy mamy odpowiednie mapy, a jesli nie, to zamowic oraz przeliczyc i podac jak najszybciej czarterujacemu ile paliwa bedzie nam potrzeba. Kolejna godzina minela, ale wreszcie potem juz nikt mi nie przeszkadzal. Obudzono mnie dopiero o dwudziestej trzeciej, kiedy podchodzilismy na rede Haiphongu. O polnocy rzucilismy kotwice. Potem znow biurokracja, teleksy i okazalo sie, ze nie mozna wyslac e-maili poniewaz nie mozemy sie polaczyc z zadna stacja brzegowa. Ani chybi cos z antena. No tak, krotki przeglad wystarczyl by znalezc przyczyne: sztorm zerwal przewod antenowy. Chief mechanik polaczyl go prowizorycznie, aby mozna bylo wyslac poczte, ale i tak skonczylem wszystko dopiero o drugiej w nocy. A o czwartej kolejne budzenie, pilot i jazda do portu. Zacumowalismy o 08.30.

Pierwsze doswiadczenie z Haiphongiem to… armia shipchandlerow, a raczej shipchandlerek, bo w tej roli wystepowaly najczesciej mlode dziewczyny. Tak na oko jakies 18-20 letnie, chociaz niektore wygladaly co najwyzej na 16. Kazda chciala byc pierwsza i kazda oferowala "najlepsze" ceny. Ktora wybrac? Ceny prawie jednakowe, rzeczywiscie warzywa i owoce (a glownie to mialem kupowac) bardzo tanie. Moze ta, ktora tak zalosnie prosi "captain, help me, buy in my company" i po dziecinnemu wydyma usta w podkowke? Ale zaraz potem nastepna oferuje te sama sztuczke (?), z tym, ze dodatkowo niemal placze gdy nie skladam zamowienia. Oj jak ciezko… Juz wiem dlaczego nie przysylaja facetow. A moze wziac wlasnie od tego faceta, ktory ma wizytowke zatytulowana "Stary Polak" i mowi po polsku, bo kiedys u nas studiowal?

On zreszta, "general manager" tez wzial ze soba na okrase "asystentki", lat okolo siedemnastu. Po przesluchaniu wszystkich i zebraniu sterty wizytowek oraz cennikow, wybralem w koncu tych, ktorzy zaproponowali najwiekszy, bo 15-procentowy upust. Tak ideal siegnal bruku. Znow zwyciezyla forsa. Ale musze przyznac, ze najbardziej cieszylem sie, ze mam to juz za soba. Rzutem na tasme maly biznes zrobily dwie asystentki, ktore przysluchaly sie mojej rozmowie z agentem i pytaniom o internet-cafe. Zaproponowaly, ze zamiast z internet-cafe, za podobna oplata moge klikac od nich z biura. Zgodzilem sie, bo biuro maja ponoc tuz przy porcie, a one zadowolone, ze nie wroca z pustymi rekami.

Potem rozpoczely sie negocjacje odnosnie drewna sztauerskiego. Sa tego zawsze straszne ilosci, bo wypelnia sie nim puste przestrzenie, zabezpieczajac ladunek przed przesunieciem. Potem najnormalniej w swiecie sie wyrzuca, ale najpierw trzeba to wszystko pozbierac i usunac z ladowni. Zmora zalogi pokladowej, bo jak zwykle, wszystko trzeba bedzie zrobic szybko, aby ladownie byly czyste przed nastepnym portem.

No i teraz pojawila sie grupa policjantow, ktora pytala, czy moze zabrac sobie to drewno.

Sami by pozbierali i wywiezli, jezeli pozwolimy. Z celnikami nie ma problemu. Jezeli nie ma problemu z celnikami to w porzadku, czemu nie, ale tak zupelnie za darmo sie nie godzi… Nas, cudzoziemcow, i tak zawsze kantuja w obcych portach na ile dadza rade. Mowie wiec, ze sie zgadzam, ale na wymiane. Cos za cos. I tak zaloga otrzymuje kilka kartonow coca-coli oraz piwa, a ja jakis wietnamski obraz. Kicz, ale puste, szare sciany kabiny z pewnoscia ozywi. Marynarze najbardziej jednak zadowoleni sa z tego, ze ktos za nich odwali sprzatanie ladowni.

Haiphong,  21.11.2000, Wtorek

Komentarze