Z LAMUSA (35) – NIEDOBITEK

A tak bylo milo. Wydawalo sie, ze sezon tajfunow juz sie konczy. Jakis niedobitek, Xangsane, przetoczyl sie przez Filipiny i zmierzal w strone Hong Kongu, a wiec daleko od nas. I nagle w poludnie okazuje sie, ze zmienil kierunek. Teraz przesuwa sie na polnoc i na dodatek zwieksza swoja sile. W tej chwili, wieczorem, w oku wieje juz z predkoscia 75 wezlow, a w porywach 90 wezlow.

Dostalismy telex z biura. Pytaja co z nami, gdzie sie znajdujemy, co zamierzam robic i czy potrzebuje prowadzenia z ladu przez "Oceanroutes". Powiedzialem, ze ostateczna decyzje podejme jutro okolo 18.00. Bedziemy wtedy kolo koreanskiej wyspy Cheju. W zaleznosci od sytuacji albo zdecyduje sie na "przeskok" na druga strone morza, co zajmie nam okolo 18 godzin, albo rzuce kotwice w ktorejs z zatoczek u poludniowych wybrzezy Korei. Prowadzenia przez "Oceanroutes" nie potrzebuje (ambicja, he he).

Problem w tym, ze aby isc pod chinski brzeg, musimy wiedziec, ze wejdziemy na rzeke. W przeciwnym wypadku nie ma co sie tam pchac, poniewaz kotwicowisko jest zupelnie nieosloniete. Agent obiecal, ze dostaniemy pilota jezeli doplyniemy do boi no.5 na rzece przed godzina 12.00 pierwszego listopada. Jezeli nie, bedziemy musieli czekac do nastepnego dnia rano. Ba, ale wtedy tajfun zdazy juz nadciagnac nad ten obszar i na nieoslonietym kotwicowisku bedzie nieciekawie. Tymczasem z poludniowego raportu wynikalo, ze przy boi no.5 bedziemy dopiero ok. 15.00. Kazalem chiefowi mechanikowi dolozyc obrotow ile sie da i zobaczymy – moze jednak sie uda nadrobic te trzy godziny.

Morze Japonskie,  30.10.2000, Poniedzialek

Komentarze