Z LAMUSA (33) – NEGOCJACJE

Zaladunek w Wostocznym zblizal sie do konca. Spodziewalismy sie, ze do wieczora bedzie po wszystkim. Inspektor ze strony ubezpieczyciela przedstawil nam liste rekomendowanych uwag na kwitach sternika. Dotyczyly one roznych uszkodzen lub zanieczyszczen przewozonego towaru. Oczywiscie w interesie portu bylo aby tych uwag bylo jak najmniej.

Na negocjacje przyszla kobieta i to bylo pierwsze zaskoczenie. Inaczej (twardo) rozmawia sie z facetem, a inaczej z kobieta. A jeszcze gdy kobieta jest mloda, urodziwa, trzepocze rzesami, robi smutne miny to w ogole o jakichkolwiek negocjacjach nie moze byc mowy. Uff, to byla strasznie ciezka proba.

– Panie kapitanie, po co te wszystkie uwagi? Przeciez ten ladunek jest dobry. My tak sie staralismy. Reperowalismy opakowania gdy byly uszkodzone, a pan pisze tak, jakbysmy nic nie robili…- i tu ta smutna mina i strach, co na to powie jej szef jak zobaczy tyle uwag.

– Ja sie zgadzam, ze robiliscie co bylo mozna i nawet to moge poswiadczyc na pismie. Ale wszystkiego nie udalo sie naprawic i to wcale nie jest wasza wina. Ladunek szedl z Kazachstanu, przeszedl przez wiele rak. To nie wy go uszkodziliscie. Ale nie da sie ukryc, ze uszkodzenia sa.

– Ale po co tyle pisac…Panie kapitanie. Zreszta co my tak na pan. Poznajmy sie. Lena jestem. – tu Lena wyciagnela swa dlon.

– Darek – podalem jej swoja, nie powiem, ze nie zaskoczony.

– Dareku, po co tyle pisac? Az szesc uwag! Zostawmy tylko te jedna – pokazala palcem na jakas malo znaczaca.

Rozbawila mnie jej odmiana mojego imienia. Atmosfera zrobila sie luzniejsza, ale bylem czujny, zeby nie ustapic.

– Lena, gdyby to byl moj ladunek, to bym sie zgodzil. Dogadalibysmy sie na pewno. Ale ja mam jeszcze ludzi nad soba, ktorzy sporo placili inspektorom za te ekspertyze.

– Ja mam tez pryncypalow nad soba! – Lena znow zrobila sie zalosnie przestraszona.

– A to pech! Popatrz Lena, gdyby nie szefowie, juz bysmy mieli sprawe zalatwiona i czas wolny…Ale sam widzialem te uszkodzenia.

– Ale malo ich jest.

– Ale sa.

– Ale po co pisac jak malo?

– Po to, ze sa

– Nie moge sie zgodzic. Musze zadzwonic do Moskwy, ale tam dopiero szosta rano, jeszcze spia. Jak sie nie dogadamy to musimy isc do ladowni sprawdzac te uszkodzenia.

– Dobra, idziemy do ladowni!

– Ale ja mam sukienke, a na nogach szpilki. Jak ja zejde? – Lena zrobila sie jescze bardziej godna wspolczucia.

– Ja mam trampki i jeansy. Pozycze ci. Chodz, idziemy do ladowni, hi hi…

– To moze ja narazie wyjde, a wy sie dogadujcie – powiedzial agent, przysluchujacy sie jako neutralny obserwator

– Nie Andriej, zostan – rozesmiala sie Lena – Ja Dareku wszystko objasnie. Darek, ja zgadzam sie na ta druga uwage, ale ty zrezygnuj z pozostalych.

I tak w kolko Macieju przez ponad trzy godziny. Podczas nich ja schodzilem do ladowni (Lena obserwowala z gory) i pokazywalem uszkodzenia, ze sa. Lena dzwonila do Moskwy, tamci do Kazachstanu i do naszych inspektorow. I tak krok po kroczku, az w koncu udalo sie zakonczyc. Z szesciu uwag wybronilem…szesc rezygnujac tylko z jednego slowa. Zamiast "widoczne slady rdzy na ladunku" napisalem "widoczne slady rdzy" (no gdzie moga byc widoczne jescze, jesli kwity dotyczyly ladunku, ale ustapilem).

Lena pojechala przygotowywac dokumenty, a tymczasem ze mna w dyskusje w dali sie szefowie portu, ktorzy od jakiegos czasu ja wspomagali.

– Panie kapitanie, skad pan tak dobrze zna rosyjski?

– Ze szkoly. A poza tym pracowalem osiem miesiecy sam jeden wsrod Rosjan i Ukraincow.

– Ja jestem Ukrainiec – rzekl jeden z nich. Urodzilem sie w Odessie, a moj ojciec byl Polakiem.

– A ja pochodze z Magadanu – rzekl na to drugi, jakby to mialo jakies znaczenie. -To moze sie napijemy za spotkanie?

– Ale praca…- zaczalem sie bronic

– Pan kapitan mowiacy po rosyjsku! Takie spotkanie! My tez nie mozemy duzo bo Pawel kieruje, a ja potem gram w tenisa. Symbolicznie, pol literka. Ja skocze do sklepu i zaraz przyniose.

Obawialem sie, ze jest to dalszy ciag negocjacji i proba zmiekczania mnie, ale okazalo sie, ze bylo to ze szczerego serca. I nawet nie wypilismy calej flaszki wiec rzeczywiscie bylo symbolicznie.  A goscie opowiadali ciekawie o swojej podrozy do Kazachstanu zima, o tajdze w okolicach Wostocznego i o tym jak trzy lata temu z tajgi na droge wyszedl tygrys i to akurat wtedy gdy ludzie szli na przystanek kolejki elektrycznej aby dojechac do pracy.

Potem goscie sobie poszli, a ja udalem sie z chiefem mechanikiem do pobliskiej restauracji, w ktorej rzekomo serwowali befsztyk z wieloryba. Nie moglem przepuscic takiej okazji. Tym bardziej, ze zazdrosc mnie zzerala, bo chief juz kosztowal tego dzien wczesniej.

W restauracji odbywalo sie akurat jakies przyjecie, chyba urodzinowe. Panie w wieczorowych kreacjach, a panowie, nieliczni zreszta, w… dresach!!! Bylo to chyba najmocniejsze moje doswiadczenie w Wostocznym. Takiego widoku sie nie zapomina. Moze konkurowac nawet z tigrem na ulicy. Ale jakimz rozczarowaniem okazal sie wieloryb! Chief wiedzial z grubsza jak sie to wymawia po angielsku, ale najwyrazniej nie wiedzial jak sie pisze. Pomylil wieloryba (whale) z cielecina (veal). Trudno. Moze kiedy indziej i gdzie indziej. A prawde mowiac to troche mnie dziwilo to, ze mozna zamowic w restauracji mieso zwierzecia, ktore jest pod ochrona.

Na statek trzeba bylo wrocic wczesniej bo okolo osmej mial byc koniec zaladunku. Potem zrobila sie z tego 22.00, nastepnie 01.30, a ostatecznie zakonczyli o 03.05. Pol nocy spedzonej na oczekiwaniu i kontrolowanej drzemce w ubraniu. Nastepnie podpisywanie dokumentow i straszne korowody z papierami celnymi na przejazd z Wostocznego do Nachodki. Z jednej strony zatoki na druga. Niecale dwie godziny jazdy. A trzeba bylo m.in. plombowac ladownie. W koncu odcumowalismy o 07.10. Cala noc praktycznie nieprzespana.

Nachodka,  28.10.2000, Sobota

Komentarze