Dzis konczy sie nam waznosc Tonnage Due Certificate na chinskie porty. Oznacza to, ze jezeli nie chcemy placic oplat portowych na kolejny miesiac (podczas ktorego byc moze w ogole do Chin nie zawiniemy), powinnismy wyjsc dzis przed polnoca.
A tu jak na zlosc psuja sie dzwigi na ladzie. Prawie cala noc trwala z tego powodu przerwa w zaladunku. Po poludniu z tego samego powodu staneli na kolejne poltorej godziny. Teraz jest 20.15 i wyglada na to, ze chyba jednak zdazymy. Wszystko zbliza sie ku koncowi.
Wczoraj kupilem wreszcie transformator zamieniajacy statkowe 110V na zadane 220V, dzieki czemu moge wreszcie normalnie sluchac kaset z magnetofonu, a przede wszystkim naladowac telefon komorkowy.
Nie udalo mi sie za to w PC-clubie wyjsc na czat w zadnym z portali. Laczylem sie z Onetem, Ahojem, ICQ, nie bez trudnosci, ale w koncu z sukcesem, lecz bezposredniej rozmowy z nikim nawiazac sie nie dalo. Logowalem sie do danego pokoju, po czym pojawiala sie pusta strona, a na niej w lewym gornym rogu maly kwadracik z krzyzykiem w srodku. Ale i tak poszalalem. Wyslalem kilka listow, poczytalem gazety…
Chinczycy to bardzo ciekawski narod. Gdzie tylko cos zalatwialem, od razu pojawial sie tlumek gapiow, rosnacy z kazda minuta. Obserwowali jak kupowalem transformator, przygladali sie gdy przymierzalem koszule, ale przeszli samych siebie kiedy uzywalem komputera. Przez caly czas wokol mojego stolika stalo kilka osob. Ja klikalem myszka, a oni pokazywali sobie cos palcami na ekranie monitora. Wcale im nie przyszlo do glowy, ze mi zaslaniaja. Szczytem jednak bylo kiedy ladowala sie jakas strona i odlozylem na chwile myszke. Strona rzeczywiscie ladowala sie wolno. Sam bylem zniecierpliwiony, a co dopiero oni, ktorzy nie kapowali naszego jezyka. Ktorys wzial wiec myszke i zaczal klikac po swojemu. Oczywiscie przy okazji strone mi zlikwidowal , ale za to bardzo szybko dostal sie na chinska. Tlumaczyl mi cos przy tym z przejeciem, ale plynna chinszczyzna wiec nie pozostalo mi nic innego jak powrocic do otwierania polskiej strony tradycyjna metoda. Kiedy jednak jakis czas potem wyszedlem na chwile do toalety, po powrocie zastalem na ekranie biala strone zapisana drobniutko po chinsku oraz zawiedzione lekko towarzystwo, ktore na moj widok znow sie ozywilo.
Potem tradycyjnie poszedlem na szaszlyka i piwo. Pojadlszy i popiwszy zawolalem riksze i tym srodkiem transportu wrocilem pod portowa brame. Tam przesiadlem sie z kolei na motocykl, poniewaz motocyklista (jakis zolnierz albo celnik) w odroznieniu od riksiarza mial pozwolenie na wjazd do portu i mogl mnie zawiezc pod sam statek.
Aha, przypomnialo mi sie cos jeszcze. Chinskie kilo.
Chief mechanik zobaczyl na bazarze suszone krewetki. Byla podana cena, ale przy niej chinskie napisy. Chief chcial sie dowiedziec czy cena dotyczy kilograma (wtedy, bylaby bardzo atrakcyjna).
– China kilo! China kilo! – odpowiadal wkolko nasz przewodnik, co i tak bylo duzym sukcesem, bo najczesciej nikt prawie nic nie rozumial. Niestety proby wyjasnienia, co to jest owo chinskie kilo spelzly na niczym. Chief postanowil wiec zaryzykowac. Poprosil o pol kilograma. I dostal, ale tylko garstke. Najwyrazniej chinskie kilo jest mniejsze od naszego.
Bayuquan, 11.08.2000, Piatek