Snilo mi sie, ze bylismy w Londynie. M, Mirek i ja. I jeszcze Dudek, ale Dudek dziwnym zbiegiem okolicznosci nie byl kotem lecz psem. Przypominal nasza statkowa suczke Sonie, która ze “Storm Windu” odeszla w sina dal wlasnie w Londynie. Mielismy jakies terminowe bilety na metro. Ich waznosc uplywala o 16.30, a byla juz 16.28. Ja pchalem przed soba jakis wozek z supermarketu, w którym siedzial Dudek vel Sonia. Powiedzialem, zeby sie spieszyc. Mirek cos opoznial, wiec M takze go ponaglala. Zostawilem wozek. Wyciagnalem z niego kurtke, a Dudka wzialem pod pache. Zbieglismy do tunelu. Wtedy Dudek wyrwal mi sie i pobiegl na jakis inny peron. Wolalem go, az w koncu przybiegl z powrotem, lecz trwalo to troche czasu. Kiedy wrocil, spostrzeglem, ze nie ma M. Zobaczylem przez moment Mirka w tlumie, ale M nigdzie nie bylo. Szukalem i szukalem – bezskutecznie.
Caly dzien chodze jak skolowany. Hustawka nastrojow. Od spokoju i nawet jakiejs dziwnej ulgi, ze oto kres naszych klotni, ze znow bede mogl robic to, na co mam ochote, po rozpacz niemal taka jak gdyby ktos umarl. Zegnac sie, to jakby troche umierac, powiedzial ktos kiedys. Tak, smierc jest pozegnaniem na zawsze. A czym jest rozwod?
Nie dzwonic. A wiec separacja. Niezaleznie od intencji jest to juz separacja. Wczoraj przekroczylismy kolejny prog. Czy stac nas bedzie jeszcze kiedykolwiek na czulosc, na chwile uniesienia? Nawet jezeli zostalibysmy razem? Kilka miesiecy rozmyslania przede mna. Dopiero jeden dzien, a dusze sie na statku. Potrzebowalbym isc na dlugi spacer, a tu nie ma dokad.
Morze Japonskie, 30.08.2000, Sroda