Z LAMUSA (14) – TELEFON

Wiatr wieje, ale od martwej fali jestesmy juz oslonieci Wyspami Japonskimi. Jest szansa, ze na wyzszych szerokosciach geograficznych przywita na wyz, a wiec i slabe wiatry. Na mapach pogodowych ostrzegaja jednak przed mgla.

Tajfuny przechodza za to nad moim zyciem osobistym. Dzis dzwonila M i poklocilismy sie o… komputery. Konkretnie o to, ze zalozylem dzieciom adresy internetowe. Ze nie wszyscy zyja komputerami tak jak ja i, ze nie bedzie dzieci przymuszac do siedzenia przy klawiaturze poniewaz tak mi sie podoba. I nie bedzie ich zmuszac do pisania e-maili. A adresy internetowe powinienem zakladac (i dzieciom wszystko tlumaczyc) kiedy bylem w domu, a nie z zagranicy.

Bylem zaskoczony gwaltownoscia tego wybuchu. Nie pozostalem dluzny i powiedzialem, ze nikogo nie bede do niczego przymuszac. W ogole nie myslalem o zmuszaniu ich do pisania listow. Chcialem je po prostu nauczyc czegos nowego. Potem spytalem co z Tomka badaniami u lekarza, na co uslyszalem, ze nie bedzie mi powtarzac tego, co mowila na poczatku. Mam klopoty z pamiecia, ale nie sadzilem, ze az takie. Kiedy jednak zdecydowala sie powtórzyc, stwierdzilem, ze na pewno nie mowila tego wczesniej i, ze przeciez rozmowa zaczela sie od niemoznosci wyslania faksu. Rzeczywiscie, M przypomniala sobie, ze nie mowila o tym, lecz pisala w owym feralnym faksie. Bylo juz jednak za pozno. Od slowa do slowa zrobila sie klotnia. M rzucila sluchawka.

Przesiedzialem jakies pol godziny, zastanawiajac sie co robic. Dzwonic czy nie dzwonic? Problem w tym, ze mniej wiecej od roku nasze wspolne zycie uklada sie coraz gorzej. O ile po powrocie ze “Storm Windu” po chwilowym uniesieniu zaczelo sie robic zle, a potem nawet bardzo zle, to mój pobyt na “Fortunie” zdawal sie zalagodzic nieprzyjemne wspomnienia. Powrot byl sympatyczny, ale wytrzymalismy ze soba tylko cztery dni. Potem znow bylo zle, ale kilka dni przed pierwsza komunia dzieci zdolalismy sie pogodzic. Niestety, juz w niedziele wieczorem wszystko zaczelo sie psuc od nowa. A w czwartek M wyjechala po raz kolejny na Niemcowa. Za moim przyzwoleniem, bo niby dlaczego mialem jej nie puscic, jezeli prosila? Jezeli Niemcowa, z ktorej wrocila trzy tygodnie wczesniej, okazala sie juz wtedy wazniejsza, niz wspolny pobyt w domu po moim powrocie, gdy po komunii nareszcie mielismy miec wiecej czasu… A na Niemcowa i tak planowalismy jechac razem po zakonczeniu roku szkolnego.

Potem juz nic nie bylo takie jak wczesniej. Zrobilo sie pieklo, które trwalo przez caly czerwiec. W tym czasie otarlismy sie o rozwod, lecz w koncu zdolalismy sie pogodzic. Ale wspolny wyjazd wakacyjny w lipcu tylko momentami przypominal dawne podroze. Reszta to byly wzajemne pretensje.

Po powrocie spedzilem w domu juz tylko szesc dni i wyjechalem na “Accurate”. Te szesc dni niczym nie roznilo sie od reszty wakacji. Wszystko bylo wypalone, a dzien mojego wyjazdu i poprzedzajaca go noc chcialbym zapomniec jak najszybciej. Bylismy jak dwoje obcych sobie ludzi. Nie klocilismy sie nawet. Po prostu obojetni. I tylko gdy juz mialem wsiadac do samochodu odwozacego mnie na lotnisko, powiedzialem, ze nigdy wiecej nie chce tak sie zegnac. Liczylem, ze jak zawsze, odleglosc wbrew pozorom przyblizy nas do siebie. W samolocie tesknilem bardzo. Wyslalem list. Napisalem, ze bardzo ja kocham i bardzo mi jej brakuje.

Po kilku dniach M wyjechala. Mielismy ze soba regularny kontakt telefoniczny. Listow ani e-maili nie wysylalem skoro nikogo w domu nie bylo. Tak do ostatniego tygodnia, czyli do postoju statku w Quanzhou. I dzis kolejny zimny prysznic.

Zadzwonilem. W koncu zadzwonilem, aby miec czyste sumienie. Bo co by bylo gdybym nie zadzwonil? Z kazdym dniem byloby gorzej, trudniej. Nie czas zalowac roz, gdy plonie las… Tym razem obydwoje bylismy spokojni. M prosila, abym jakis czas nie dzwonil, nie przysylal faksow ani e-maili. Musi, jak mowi, uporac sie z tym, bo jest zle, a udawac i zyc na pokaz nie zamierza. Albo wiec cos zaskoczy, cos sie pouklada, moze zateskni i sprobujemy znow od poczatku, albo…

Dzis jest wtorek. Wtorek to mój pechowy dzien. Wszystko co zle, przytrafialo mi sie na ogol we wtorki. Jezeli taka jest prawidlowosc, to szansa na szczesliwe zakonczenie wydaje sie niewielka. Czeka mnie ciezki kontrakt. Nie tylko mnie. M tez, a i dzieci burza z pewnoscia takze nie oszczedzi.

Ciesnina Koreanska,  29.08.2000,  Wtorek

Komentarze