Z BILETEM W KIESZENI

           

Udało się. Wszystko poszło zgodnie z oczekiwaniami i dzieki temu mogę teraz klikać z lotniska JFK. Czuje sie już przedświąteczny szczyt przewozowy. Przewoźnik, z którego usług korzystam na trasie Berlin-Szczecin nie mógł już zapewnić mi odbioru o czasie. Wychodzi na to, że będę musiał poczekać z dwie godziny po przylocie na lotnisko Tegel.

Nic to, najważniejsze, ze Boże Narodzenie w domu.

Na statku już ostre przygotowania do Wigilii. Kucharz i stewardzi wczoraj przez cały wieczór lepili pierogi. Nie mieli jednak gorzej od nas, bo my również pokonywaliśmy kolejne etapy inspekcji aż do dwudziestej pierwszej. Imieniny minęły więc bez echa. Po ciężkim dniu już nic się nie chciało. Uczciłem ten wieczór świeżo upieczonym razowcem, dwoma plasterkami schabu, porcją tatara i pomarańczowym sokiem. To wszystko pą kąpieli, około dwudziestej drugiej, bo na kolacje o normalnej porze nie było czasu.

A potem uszło ze mnie powietrze. Emocje opadły i natychmiast zaczął morzyć mnie sen. Jeszcze próbowałem poczytac słuzbowe e-maile, ale szybko sobie odpuściłem. Nawet pakowanie się odłożyłem do rana.

Rano zaś jeszcze kolejne telefony, meeting z kapitanem i chiefami, przekazywanie raportów, a potem do taksówki. Przykro im było zostawać. Widziałem to po ich twarzach, kiedy życzyłem wesołych świąt.

Pogoda była dziś piękna. Niemal bezchmurne niebo i lekki mróz. Wyszedłem na najwyższy pokład i pstryknąłem dwie fotki. Statua Wolności i Manhattan prezentowały się dostojnie. Szkoda, że nie udało się wykroić chociaż kilku godzin na spacer.

 

Przyjazd niemal w ostatniej chwili ma swój urok. Czeka mnie jednak jeszcze jazda do Sopotu i z powrotem i to dopiero bedzie „ostatnia chwila”.

Pora się zbierać. Jeszcze muszę przejść wszystkie bramki „security”, a wiadomo jak z tym jest.

Nowy Jork, 20.12.2005;  14:25 LT

Komentarze