WYSTAWA „TITANIC” W WARSZAWIE

TIT 11

Kupiliśmy za 19 złotych bilety lotnicze z Gdańska do Modlina. Za kolejne 17 złotych nowoczesny, cichy i wygodny skład Kolei Mazowieckich dowiózł nas do centrum stolicy. Trzeba było zarwać noc, by zdążyć na poranny lot, ale za to o dziewiątej rano wysiadaliśmy już na dworcu Warszawa Centralna, skąd do Pałacu Kultury i Nauki było już tylko kilka minut spaceru. To był pierwszy cel naszej podróży. Mieliśmy na jedenastą kupione bilety na wystawę „Titanic”.

TIT 01

Kupno biletów przez internet zazwyczaj reklamowane jest, jako sposób na uniknięcie kolejek przy kasie. W wielu przypadkach to się sprawdza. Tutaj jednak nie. Kolejka przywitała nas ogromna. Nie mogłem uwierzyć, że to ludzie z biletami na jedenastą, tak jak my.

TIT 10

– Wpuszczamy co kilka minut po piętnaście osób – informowali ludzie z obsługi.

– To w Państwa interesie – wtórował mu ktoś inny – W środku jest bardzo ciasno i gdybyśmy wpuścili wszystkich na raz, nie dałoby się oglądać.

Hm… Przypominam sobie liczbę wolnych miejsc w internetowym serwisie sprzedaży. Ot przykład pierwszy z brzegu, z listy na niedzielę, 10 kwietnia:

TIT 02

Po co sprzedawać 250 biletów na określoną godzinę, jeżeli organizator nie jest w stanie wpuścić wszystkich o tej właśnie porze? Czy nie uczciwiej byłoby prowadzić dystrybucję biletów w odstępach na przykład półgodzinnych, albo nawet dwudziestominutowych? Po co stać bezsensownie w kolejce jeśli po prostu można było przyjść trochę później? Świat idzie w takim kierunku, że czas jest rzeczą cenną. Dla mnie cenną wyjątkowo. Cierpię na jego permanentny niedobór, więc nie lubię, gdy ktoś lekką ręką tę moją własność trwoni.

Kiedy już weszliśmy dowiedzieliśmy się, że w środku nie można robić zdjęć. Jestem w stanie to zrozumieć, chociaż zastanawiałem się w trakcie, co kierowało właścicielami eksponatów? Taki Luwr ma na przykład w swojej kolekcji bezcenne arcydzieła i nie robi problemu z ich fotografowania pod warunkiem, że nie używa się flesza. Na wystawie „Titanic” znaczną część ekspozycji stanowią reprodukcje fotografii albo repliki rozmaitych przedmiotów. Nawet jednak i te oryginalne (nierzadko pochodzące z innych statków armatora White Star) są w pewnym sensie białymi krukami, ale przecież nie większymi niż inne archiwalia z ważnych wydarzeń. Czy zdjęcia odbiorą im część ich wartości?

Na osłodę każdemu chętnemu robiono pamiątkowe zdjęcie na symbolicznym trapie prowadzącym na wystawę. Można je było potem odebrać za dwadzieścia złotych.

Po zrobieniu  jednak czekała jeszcze jedna kolejka do… audio-przewodnika.

– Gdyby ktoś z Państwa miał własne słuchawki, to by mi bardzo ułatwiło sprawę zapowiedział w pewnym momencie odpowiedzialny za rozdawanie sprzętu pracownik. Ktoś się roześmiał. Ktoś przytomnie stwierdził:

– Trzeba było o tym informować przez internet, przy kupnie biletów, to byśmy się przygotowali.

Panu jednak do śmiechu nie było, bowiem słuchawek zostało już tylko kilka par, a kolejka się powiększała. Na szczęście ktoś po chwili doniósł kosz pełen sprzętu i niedobór w ostatniej chwili został rozwiązany.

Mając odtwarzacz włączony i słuchawki na uszach, mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. Muszę oddać organizatorom, że audio-przewodnik nagrany jest bardzo porządnie. Prowadzi od zdjęcia do zdjęcia i od gabloty do gabloty w tempie odpowiadającym spokojnemu spacerowi. Oglądało się doskonale, chociaż wydaje mi się, że lepiej dopracowana jest książka o wystawie, którą można kupić w sklepiku po zakończeniu oglądania.

TIT 03

Jest to głównie wystawa o ludziach, którzy doświadczyli tej tragedii. Nielicznych. Którym udało się przeżyć, i tych, którzy oddali życie pamiętnej nocy. Titanic zderzył się z górą lodową o godzinie 23:40. O 02:20 ostatecznie zniknął z powierzchni oceanu. Zaledwie dwie godziny i czterdzieści minut do tragicznego finału statku, który reklamowany był jako „praktycznie niezatapialny”. „Praktycznie” tak jak „prawie” i inne synonimy tych słów, robi wielką różnicę. Pamiętajmy o tym, gdy bombarduje się nas reklamami.

TIT 04

Wystawa jest pełna zdjęć – portretów ludzi, o których opowiada. Z początku irytowało mnie to. Co jest u licha? Przyjechałem na wystawę o statku a tymczasem serwuje się głównie fotografie ludzi i nieliczne eksponaty z nimi związane. Musiało minąć parę minut, zanim zorientowałem się, że taka jest konwencja tej wystawy. Kiedy ją zaakceptowałem, dalej poszło łatwiej. Wszyscy mówimy o liczbach ofiar, które tak naprawdę pozostają abstrakcyjne. Przeciętny człowiek nie różnicuje w swojej percepcji tysiąca ludzi od trzech albo pięciu tysięcy. Tak naprawdę dla każdego jest to bliżej nieokreślona ogromna grupa. Znacznie większe wrażenie od liczb robią opowieści o pojedynczych ofiarach, które wychodzą z anonimowego tłumu

Jest więc tam młode małżeństwo hiszpańskich milionerów, które wybrało się w podróż do Nowego Jorku. Ponieważ matka jednego z młodych panicznie bała się podróży statkiem, aby jej niepotrzebnie nie niepokoić pozostawili w Paryżu służącego, który miał wysyłać stamtąd napisane przez nich wcześniej listy. Ot, taki niewinny wybieg…

Jest opowieść o parze kochanków, która mogła być pierwowzorem głównych bohaterów filmu „Titanic” Jamesa Camerona. W realu jednak podróżowali od początku razem w drugiej klasie (obydwoje pod zmienionym, wspólnym nazwiskiem). Był też podarowany naszyjnik (znacznie, znacznie skromniejszy niż ten filmowy) i niestety podobnie tragiczny finał. Kochanka wróciła do Europy, a dziewięć miesięcy później przyszedł na świat owoc ich miłości.

Jeśli o miłość chodzi to była też tam historia starszej damy, której oferowano miejsce w łodzi ratunkowej, lecz ta odparła, że przeżyła wspólnie z mężem tyle lat, iż nie wyobraża sobie, by mogła pójść gdzie indziej niż on. Po raz ostatni widziano ich siedzących na jednym z pokładów na leżakach. Umierali z godnością, pogodzeni z losem.

Jest list pisany przez jednego z członków załogi opisujących dziewiczy rejs giganta. Pełen zachwytu nad jego zachowaniem się na falach Atlantyku i pełną żalu konkluzją w ostatnim zdaniu, że gdyby wiedział, iż wszystko będzie wyglądać tak dobrze, zgodziłby się, by zabrać w rejs swoją siostrę.

Przy każdym portrecie stoi gablota z eksponatami związanymi z daną osobą. Ot jak chociażby ów telegram wysłany ze statku Carpathia, który podjął rozbitków. Jedno słowo „Safe” wysłane przez ocalałego.

TIT 07

Opowieści o tych wszystkich osobach są też oczywiście pretekstem do ukazania fragmentów wnętrz legendarnego transatlantyka. Są tam repliki wnętrz kabiny trzeciej klasy, drugiej klasy, fragmenty najdroższych salonów i oczywiście widok na najsłynniejsze schody, znane choćby z filmu Camerona.

TIT 09

Oczywiście wystawa nie mogła zupełnie pominąć aspektów czysto technicznych, lecz są one zdecydowanie na drugim planie. Jednym z najważniejszych tam ukazanych jest sprawa ilości szalup i faktu, że regulacje nie nadążały za rozwojem techniki. Ówcześnie obowiązujące przepisy określały minimalną wymaganą liczbę szalup dla określonej maksymalnej wielkości statku. Tyle tylko, że Titanic przewyższał ową maksymalną wielkość trzykrotnie i zabierał na pokład taką ilość ludzi, która zupełnie nie przystawała do owej wymaganej ilości środków ratunkowych. Projektanci jednak zachowali rozsądek i nanieśli na plany dodatkowe szalupy. Tyle tylko, że te dodatkowe łodzie zajmowałyby miejsce przeznaczone na spacerowe promenady. Koniec końców, skoro i tak statek był praktycznie niezatapialny, postanowiono z owych dodatkowych szalup zrezygnować. W majestacie obowiązujących przepisów. Promenady ocalały. Na zgubę spacerujących po nich pasażerów.

TIT 05

Jeżeli jednak ktoś chciałby się z wystawy dowiedzieć czegoś więcej o fizycznych aspektach samej katastrofy, to wyjdzie zawiedziony. Chyba nawet sam fabularny film Camerona mówi o niej więcej, że nie wspomnę o popularno-naukowych filmach emitowanych na kanałach typu Discovery czy Planete. Zainteresowanym polecam też stałą ekspozycję w muzeum morskim w Liverpoolu. Titanic był zarejestrowany w tym mieście i naturalne jest, że właśnie tam taka wystawa się mieści.

Dlatego uważam, że wystawa jest trochę przereklamowana. Dużo wokół niej szumu, bilety nie są tanie, a wartość poznawcza niewspółmierna do rozgłosu. Co nie znaczy, że odradzam jej obejrzenie. Warto tam zajrzeć, lecz bez szału – nie ma co się zabijać o bilety i bez obawy można poczekać aż kolejki trochę się zmniejszą.

Warszawa, 10.04.2016; 12:20 LT  

Komentarze