WYSPY BAHAMA Z LOTU PTAKA

    

Po śniadaniu pojawił się w końcu agent by odwieźć mnie na statek. Trynidad kompletnie zapchał się samochodami. Nie pomaga całkiem przyzwoita autostrada biegnąca z południa na północ. No bo z autostrady w końcu trzeba zjechać do niewielkiego Port of Spain, a ulice miasta nie są w stanie szybko wchłonąć takiej masy samochodów. Wygląda bowiem na to, że wszyscy mieszkańcy wyspy maja w stolicy cos do załatwienia i wspólnym wysiłkiem korkują ten główny trakt.

Zanim jednak utknąłem w autostradowych korkach (bo wyjechać z miasta też niełatwo), z górskich serpentyn mogłem kilka razy rzucić okiem na panoramę miasta.

Po godzinie jazdy, w porcie przesiadłem sie na motorówkę, która zawiozła mnie na czekający na redzie statek.

No i zaczął sie tradycyjny scenariusz takich wizyt. Sprawdzanie wszystkiego po kolei, zaglądanie w każdy zakamarek, oglądanie dokumentacji, sporządzanie raportów i pozostawienie listy prac do wykonania wraz z zaleceniami na co należy zwrócić szczególną uwage.

Potem zaś miał nadejść ten przyjemny dzień, kiedy znosi się walizki na ląd i taksówką jedzie na lotnisko. I nadszedł, tyle, ze zamiast lecieć do Polski, miałem jeszcze zatrzymac się w USA. Rok temu w stojący sobie spokojnie przy kei nasz statek wjechał inny, któremu akurat zaciął się ster. I teraz trwa w sądzie proces o zwrot poniesionych kosztów napraw, utraconych zarobków i.t.p. A ponieważ nadzorowałem naprawę prowadzoną w chińskiej stoczni, prawnicy strony przeciwnej będą chcieli mi zadać trochę pytań. W tym celu przyleciałem do Houston.

A tu akurat mistrzostwa Europy w piłce nożnej się zaczynały, i nasi mieli grać z Niemcami… Wcześnielj liczyłem, że zdążę wrócić by obejrzeć to w Polsce. Nawet Anioł, który piłką nożną wcześniej niespecjalnie się interesował, teraz zakupił i farbki do twarzy i koszulki. Nawet piwa całę zgrzewki biedna targała, żeby flagę w promocji otrzymać, chociaż my raczej wino preferujem (wino nadawałoby się w sam raz. Białe i czerwone, a więc w barwach narododowych). No ale ilekroć razem oglądaliśmy mecze, nasza reprezentacja nie zawodziła. Odrodziła się jak feniks z popiołów. Po fatalnym poczatku naszych piłkarzy w eliminacjach nastąpiła w naszych kinach premiera filmu „Volver”, który walnie przyczynił się do tego, ze jesteśmy z Aniołem razem. Kiedy już razem obejrzeliśmy mecz Polska – Portugalia, nasza druzyna zmieniła się nie do poznania. I tak juz zostało. Ale teraz mieliśmy oglądać far far away od siebie.

Był to bardzo intensywny dzień.

Taksówkę miałem zamówioną na piątą rano. Uznałem, że nastawienie budzika na kwadrans po czwartej wystarczy, aby spokojnie się umyć, ogolić oraz dopakowac walizki. Obudził mnie jednak nie budzik lecz walenie do drzwi. Dziesięc po czwartej. Otworzyłem zaspany.

– Za dziesięc minut mamy shifting. Nie da pan rady zejść ze statku pred piątą, jeśli nie zrobi tego teraz – informował marynarz wachtowy.

Wybudziłem się błyskawicznie.

– Ok, ale dajcie mi te dziesięć minut.

Nie było czasu na mycie i golenie. Wrzuciłem do walizki resztę rzeczy, ubrałem się i po chwili już schodziłem na keję. Cud, ze nieczego nie zapomniałem.

Poczekałem przed bramą kilkadziesiąt minut, a punkualnie o piątej taksówka się pojawiła. W niedzielę o świcie autostrada zapchana nie bywa, więc dość sprawnie dotarliśmy na lotnisko. Miałem jeszcze sporo czasu, więc po części postanowiłem wykorzystać go na wypełnienie amerykańskich formularzy do odprawy. Dzięki temu w samolocie miałbym więcej czasu na spokojny sen.  Brakowało mi co prawda formularza celnego w moich zapasach, ale dostałem go od stewardessy. Wetknąłem plastikową koszulkę z dowodem rezerwacji hotelu (przy odprawie żądają, żeby podać adres w USA) oraz tymi wypełnionymi kwitkami do kieszeni za oparciem fotela i już mogłem odsypiać zarwaną noc. Spać odechciało mi sie jednak wkrótce po starcie, więc zająłem się lekturą „Hebanu” Kapuścińskiego. Od czasu do czasu zaś wyglądałem przez okno, bo nastawiałem się na obejrzenie z góry archipelagu Wysp Bahama. Do tej pory znałem go głónie z podróży morskich, lecz płytkie wody nie pozwalały na swobodne wytyczanie drogi. Nie była to ruta szczególnie atrakcyjna widokowo, chociaż wypływało się zawsze na wysokości Miami i wszyscy wylegali oglądać wieżowce tuz przy słynnych plażach.

No i doczekałęm sie w końcu. Jeśli ktoś usłyszał głośne tąpnięcie, to była to z pewnością opadająca mi z wrażenia szczęka. Wokół błękit morza i nieba, gdzieś w dole ciemna plama wyspy otoczonej szlaczkiem zółtych plaż, a od niej rozciągają się turkusy znajdujacych się blisko powierzchni raf koralowych. Nad tym wszystkim zaś białe obłoczki tworzących się dopiero cumulusów.

A kiedy jedna wyspa zostawała gdzieś z tyłu, przed nami juz pojawiała się następna. Nieustający spektakl barw.

Czasem woda robiła się na tyle płytka, że nawet turkus ginął. Akwen przybierał wtedy barwę kawy z mlekiem. To juz nie było tak ładne jak turkus, ale w połączeniu z pozostałymi kolorami czyniło spektakl bardziej zróżnicowanym.

Nie wiem jak długo dokładnie to trwało. Ilekroć myślałem, że to już koniec, z przodu spod skrzydła wyłaniały się kolejne wysepki. Ostatecznie archipelag pożegnał nas takim łańsuszkiem wysepek,

których podwodny turkus stopniowo ustapił miejsca granatowi głębokich wód cieśniny oddzielającej Wyspy Bahama od Florydy.

W międzyczasie cumulusy zdążyły się rozbudować i miałęm okazję z nieco innej niż zazwyczaj pespektywy ujrzeć charakterystyczny cumulonimbus z t.zw. kowadłem – chmurę złej pogody, która zazwyczaj przynosi burze. Takie kowadło rozbudowuje się bardzo wysoko, często powyżej pułapu osiąganego przez pasażerskie samoloty.

Kilka minut później znaleźlismy się nad Miami. Jakże odmienny widok od ogladanych dopiero co pustkowii.

Jeszcze runda nad miastem i po chwili lądowaliśmy na miejscowym lotnisku. Tam czekała mnie przesiadka.

 

Houston, 10.06.2008; 18:45 LT

Komentarze