Wyrób horroropodobny

 

Ech, kiedyż w końcu minie fascynacja techniką. Oddana w ręce mistrzów owocuje arcydziełami, lecz znacznie częściej przewraca w głowie przeciętniakom, którzy zdają się zapominać, że kino to nie sztuka jarmarczna, kuglarski pokaz zadowalający gawiedź na odpustach.

Nudzić się na horrorze to tak jakby płakać z rozpaczy na komedii. „Egzorcysta – początek” jest filmem wysokiego ryzyka z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy, opisany wyżej, a drugi to próba dyskontowania popularności pierwszego odcinka.

Pamiętam jak ogromne wrażenie zrobił na mnie ów pierwowzór. Do tego stopnia, że męzcyły mnie nawet inspirowane nim senne koszmary. Tylko dlatego poszedłem dziś do kina.

Odniosłem wrażenie, że reżyser i scenarzysta nie bardzo mogli się zdecydować o czym chcą nakręcić film. Niestety, ich rozterki na dodatek nie wynikały z nadmiaru tematów, lecz kompletnego braku pomysłu na historię o szatanie. W efekcie powstało dzieło na miarę komiksu dla 12-latków. Czego tam nie ma? I masakra sprzed 15 wieków i obozy koncentracyjne hitlerowców i ostrzeżnie przed mieszaniem sie wojska do czegokolwiek (oczywiście z góry więc wiadomo, że przyjazd żołnierzy angielskich musi skończyć się kolejną rzezią) i oczywiście popłuczyny po historiach opętania przez szatana oraz egzorcyzmów (z udziałem księdza, który najpierw wiarę stracił, lecz ostatecznie sie nawraca).  Krew leje się strumieniami, twarze bohaterów pokrywaja się wrzodami, dzieci rodzą się nie tylko martwe, lecz nawet częściowo zjedzone przez robaki. Niestety, to wszystko zupełnie nie przeraża. Ach, gdyby twórcy zechcieli chociażby obejrzeć „Znaki”, gdzie kosmita pokazany przez ułamek sekundy na dachu budynku albo znikający w polu kukurydzy dostarczył momentalnie taką dawkę adrenaliny, jakiej nie było w stanie sprowokować całe opisywane tu dzieło. A przecież punkt wyjścia był całkiem niezły. Odkryty gdzieś w Afryce chrześcijański kościół, położony w miejscu gdzie śladów chrześcijańskich nikt się nie spodziewał i na dodatek najwyraźniej zasypany przez ludzi wkrótce po wybudowaniu.  Dalej jest już jednak tylko męczarnia najpierw twórców, a za ich sprawą także widzów.

Żeby nie być zbyt surowym, nadmienię, że operator starał się jak mógł, żeby przynajmniej zdjęcia wyglądały przyzwoicie. Tam, gdzie kamery nie polewano wannami krwi, pojawiały się całkiem interesujące, skupione na detalach krótkie ujęcia. Przez chwilę wciąga także scena finałowej walki nawróconego księdza z szatanem w ciele pięknej kobiety, ale nawet ona ciągnie się niemiłosiernie bez pomysłu na zaskoczenie widza czymkolwiek. W końcu urywa się, dobro zwycięża i wkrótce pojawiają się napisy końcowe.

Szkoda, że za film bubel nie zwracają pieniędzy tak jak za źle uszyte buty. Po „Omenie” albo „Egzorcyście” pozostawały dreszcze na wspomnienie i zainteresowanie wersetami Biblii. Po „Egzorcyście – początku” tylko odciski na siedzeniu i smutne wrażenie, że ktoś zwyczajnie wyłudził forsę za wyrób horroropodobny.

Gdynia, 17.03.2005

Komentarze