WYLOT Z CHILE (1)

 

Wystarczyło pojechać na trzy dni i wrócić. Żadnej wielkiej morskiej podróży, jeżeli nie liczyć osiemnastu godzin między San Antonio, a Lirquen. Mielismy wypłynąć 20 stycznia rano, a mój wylot z Chile planowany był na 22 stycznia, więc to żaden problem.

Coś się zaczęło psuć w nocy z 19 na 20 stycznia. Kiedy wstałem rano, dowiedziałem się, że z powodu strajku dokerzy przez całą noc nie pracowali. W związku z tym, nasze wypłynięcie z San Antonio przesuwa się z rana na wieczór. Nawet nie zmartwiło mnie to specjalnie. Zdążyłem jeszcze wyjść po inspekcji zbiorników do miasta. Gorzej, że kiedy wróciłem, jakichś wielkich przygotowań do odcumowania nie zauważyłem.

– Wyjdziemy o północy. – poinformował mnie oficer wachtowy.

Żaden problem. Przypłyniemy do Lirquen około osiemnastej, a tymczasem dzień w morzu spokojnie wykorzystam na inspekcje dźwigów i ładowni, po których w porcie w trakcie pracy pochodzić nie można.

Zbliżała się jednak północ a tu nadal nic.

– Co się dzieje?

– Już kończą. Wyjdziemy niedługo po północy.

Kiedy zasypialem, poczułem w półśnie znajomą wibrację kadluba. Wystartował silnik główny. A kiedy otworzyłem oczy po sygnale budzika, byliśmy juz na otwartym oceanie.

– Będziemy na miejscu o dwudziestej – powiedział mi rano oficer wachtowy.

Chciałem pogadać z kapitanem, lecz ten odsypiał zarwaną noc.

Złapałem go około południa.

– Komplikuje się twój wyjazd – powiedział – bo mamy stanąć na kotwicy.

– Jak to?

– Keja nie będzie wolna.

– W takim razie powiedz agentowi, zeby na siódmą rano załatwił motorówkę.

Przyszedł wieczór. Dopłynęliśmy na miejsce. Znów spytałem kapitana czy coś wie na temat cumowania.

– Nie. Nikt nic nie wie. Statek, który zajmuje nasze miejsce ma jakieś problemy z odprawą kontenerów. Nikt nie wie ile to potrwa. Może godzinę, może trzy, a może pół doby.

– A co z motorówką?

– Nie wchodzi w grę. Statek jest nieodprawiony, więc przed odprawą nikomu nie wolno go opuszczać. A nie będą wysyłać specjalnie na redę celników i Immigration.

Cholera jasna! Ale się porobiło. Nie przeszkadzałoby mi to zbytnio, ale muszę być w Polsce z powodu egzaminu i związanych z nim kursów. Nie da się tego tak po prostu przełożyć na później.

Dwudziesta druga, dwudziesta trzecia, dwudziesta trzecia trzydześci… Cisza. Do siódmej coraz mniej czasu.

Wchodzi kapitan.

– Dochodzi północ. Nadal nikt nic nie wie. Kłade się spać. W tej chwili niec więcej nie damy rady zrobić. Może w nocy coś się wyjaśni. Wtedy cie obudzę.

Rozsądnie gada. Życzę mu dobrej nocy, pakuję walizki na wszelki wypadek i też idę spać. Gdzieś przez sen czuję jakby znów silnik startował. A może tylko mi się śni? Nie miałem ochoty sprawdzać.

– Wstawaj! Agent jest na burcie, to się dogadacie. – kapitan budził mnie przez uchylone drzwi. Zegar pokazywał trzecią.

Wypełniam jakieś kwitki, otrzymuję w zamian inne, celnik sprawdza mój bagaż i w końcu dogadujemy się, że raniutko przyjedzie pod statek taksówka. Uff! Udało się. Wskakuję jeszcze na dwie godziny do łóżka, lecz sen nie przychodzi tak łatwo. Już czuje się tą przyjemną reise fieber. Kiedy zamykam oczy niemal natychmiast podrywa mnie dźwięk budzika. Jestem nieprzytomny. Przez  prawie dwadzieścia minut odkładam moment wstania. W końcu dalsze czekanie grozi spóźnieniem. Zrywam się szybko, i energicznie powtarzam codzienny rytuał porannej toalety. Ubieram się, chowam kosmetyczkę i piżamę, zakładam marynarkę i niemal w tym samym momencie do drzwi puka marynarz z informacją, że tasówka czeka.

Lot z Concepcion do Santiago mam o 09:20. Na lotnisko przyjeżdżamy kwadrans przed ósmą, wiec spoko. Jeszcze pójdę obejrzec ofertę lotniskowych sklepików.

– Masz bilety tylko z Santiago do Sao Paulo, Frankfurtu i Gdańska. Nie masz lotu krajowego z Concepcion do Santiago.

– Mam – podaję numer rezerwacji.

– Nie. Nie ma takiego w systemie – odpowiada pani w okienku. Przychodzi jej szefowa. Pokazuję e-mail z potwierdzeniem rezerwacji. Odchdzimy do innego okienka by nie blokować kolejki. Ona dzwoni w rozmite miejsca, sprawdza….

– Sorry, ale nie ma. Nie ma zamówionego ani tym bardziej opłaconego biletu na twoje nazwisko.

W takich wypadkach należy skontaktowac się z naszym działem podróży albo jedną ze współpracujących agencji. Tyle tylko, że moja nokia podczas ostatniego lotu uległa awarii i wciąż jest naprawiana, a zastępczy aparat, który zabrałem w podróż, akurat w chilijskim systemie nie działa. Próbuję dodzwonić się blackberrym, lecz ten ma zablokowaną mozliwość rozmów w ramch cięcia kosztów. Korzystamy z niego jedynie do wysyłania i odbierania e-maili.

– Mogę skorzystać z telefonu? – zapytałem panie z linii lotniczych – Zadzownię i zaraz wszystko się wyjasni.

– To będzie rozmowa międzynarodowa czy lokalna?

– Międzynarodowa.

– To niestety nie możemy się zgodzić

Santiago, 22.01.2009, 13:00 LT

Komentarze