Nadszedł w końcu dzień wyjazdu do Szczecina. Nie byłem tu od początku marca. Głównym punktem programu wizyty oprócz zobaczenia się z tatą i bratem miała być wymiana opon na letnie. W marcu jeździłem jeszcze na zimowych i nie przypuszczałem, ze następna okazja pojawi się dopiero w najcieplejszym miesiącu roku. Panowie w warsztacie moja prośbę przyjeli jednak z kamienną twarzą i bez słowa komentarza, tak jakby jazda na zimówkach w lipcu była czymś najzupełniej normalnym. Byli nawet na tyle uprzejmi, że nie skasowali mnie za przedłużenie terminu składowania u nich opon ponad uzgodnione sto osiemdziesiąt dni mimo, że umowa dawała im możliwość nałożenia na mnie dodatkowej opłaty w wysokości dziesięciu złotych za każdy dodatkowy tydzień. Odpuscili mi w ten sposób jakieś sto dwadzieścia złotych. Tym się rózni niewielki prywatny zakład od molocha w postaci TP SA.
Dzień przed moim wyjazdem przez kraj przetoczyły się gwałtowne burze z wichurami, które pozbawiły życia osiem osób, kilkadziesiąt raniły i wyrządziły znaczne szkody. Pogoda jeszcze się nie ustabilizowała, ale burze nie miały być już tak groźne.
Do Słupska świeciło słońce, a potem zaczęło się chmurzyć. Wkrótce zrobiło się ciemno i zaczęło padać dość intensywnie
Jeszcze później zaś pracujące na pełnych obrotach wycieraczki miały kłopot ze zgarnianiem potoków wody na szybie,
Nie trwało to długo. Raptem jakies kilkanaście minut. Ciemna chmura została w tyle i niemal natychmiast wyjrzało Słońce. Ale jak wyjrzało! Uraczyło nas taką tęczą, że nie mogłem powstrzymac się od zrobienia kilku fotek. Zjechałem na pobocze
Nie byłem sam. Stał tam już jeden samochód, którego właściciel własnie grzebał w bagażniku w poszukiwaniu aparatu.
– Ależ niesamowita! Jeszcze takiej nie widziałem! – powitał mnie podniecony gdy tylko otworzyłem drzwi z aparatem w dłoni.
– Tak. Piękna jest! I podwójna!
Rozpoczęło się pstrykanie. Zastanawiałem się, jak to ciekawie się splata, że dwa przypadkowe samochody zatrzymuja się niezależnie w tym samym miejscu w szczerym polu by samotnie podróżujący faceci mogli ustrzelić kilka fotek dzieląc się przy okazji wrażeniami.
Tęcza była tak intensywna, dokładnie rysowała na niebie półokrąg od porośnietego zbożem pola po ginącą w oddali linię szosy. Niestety, półokrąg był tak wielki, że w żaden sposób nie mieścił się w kadrze mojego aparatu. Sfotografowałem jedynie drugi jej koniec.
Długo jeszcze delektowałem się widokiem wielobarwnej wstęgi na wciąż groźnie ciemnym niebie.
Kiedy schowałem aparat, nieznajomy współobserwator zdążył już odjechać. Ruszyłem też w dalszą drogę i ja, bo obiecałem tacie, że wpadnę pod rodze do niego na herbatę, a nie zanosiło się, bym miał zdążyć przed jedenastą.
Nie przestawiłem się jeszcze całkowicie z czasu chińskiego. Dlatego wieczorem zaczęła mi doskwierać senność (w Chinach już zbliżał się świt). Dojechałem jednak jakoś i krótko po jedenatej pilismy już z tatą wspomnianą herbatę, dzielac się opowieściami z ostatnich miesięcy. W sobotę rano spotkalismy się na dłużej, a po południu poszedłem na spacer po mieście.
Wokół katedry trwał Jarmark Jakubowy. No tak, w sobotę było Jakuba, patrona Hiszpanii, którego relikwie nawiedziłem kiedyś w Santiago de Compostella korzystając, ze przypłynąłem statkiem do jednego z pobliskich portów. Kilka lat później z przejęciem pochłaniałem kolejne strony „Pielgrzyma” Coelho i pokonanie trasy pielgrzymki do tego sanktuarium jest jednym z moich niezrealizowanych marzeń. Dopiero teraz tak na dobrą sprawę uświadomiłem sobie związek między tamtą katedrą, a szczecińską.
Jak to na odpuście kramy wokół koscioła kusiły rozmaitymi atrakcjami, aczkolwiek musze przyznać, że nie tak kiczowatymi jakie określa się mianem „odpustowych”. Zdrowa żywność, miody, rękodzieło i.t.p. niosły przyjemność samego oglądania. Mi najbardziej podobała się pamiatka ze Szczecina w postaci… paprykarza szczecińskiego. Każdy mógł skosztowac pajdy chleba z rybnym specyfikiem, a także zaopatrzyć się w stosowby plakat albo widokówkę.
Potem pojechałem windą na wieżę, gdzie otwarto niedawno punkt widokowy. Z tej perspektywy Szczecina jeszcze nie oglądałem. A było warto. Oczywiście najfajniej prezentuje się Zamek Książat Pomorskich z Odrą i taflą Jeziora Dąbskiego w tle.
Nieco na południe u podnóża wzgórza zamkowego nowa szczecińska starówka. To co alianci przez pomyłkę (zamiast stoczni i portu) zrównali z ziemią podczas dywanowych nalotów w 1944 roku, i czego resztki posłużyły jako materiał budowlany do odbudowy Warszawy, dziś cieszy oko częsciowo wiernie odbudowane, a częsciowo jako nowoczesne lecz stylizowane na zabytkowe obiekty. Szkoda tylko, że odbudowa tak bardzo się slimaczy.
Miłe, że u góry słychac było też obce języki, i to bynajmniej nie jedynie niemiecki. Ta kontemplująca widoki dwójka porozumiewała się ze sobą po francusku,
W kierunku zachodnim zwraca uwagę widoczna na widnokreku farma wiatraków. To już Niemcy. Te wiatraki stoją kilkanaście kilometrów za granicą.
Na południu zaś kusi Międzyodrze. Jeżeli spełnią się coraz realniejsze sny, za kilka lub kilkanaście lat część przemysłowych obecnie wysp zmieni zupełnie swój charakter. Zwrócone juz miastu staną się nowym centrum Szczecina, który po latach wraca nad Odrę. Tam gdzie kończy się zabudowa, rozpoczynaja się niezwykłe rozlewiska wielkiej rzeki. Szczecińska Amazonia.
Katedra pięknieje z każdym dniem. Duża w tym zasługa proboszcza, księdza Kazieczko, dzięki któremu odbudowano wieżę, powstal punkt widokowy, odnowiono kaplice, zakupiono świetnej jakości organy, i który wciąż sypie pomysłami.
Docenia się to wtedy, gdy porównuje stan obecny z tym, co zostało po świątyni po zakończeniu II Wojny Światowej. Zrujnowany szkielet pośród morza gruzu zrównanego z ziemią Starego Miasta.
Takie zdjęcia powojennego Szczecina mozna oglądać na plenerowej wystawie przed Urzędem Miejskim. To była niezwykła lekcja i również świetny pomysł na zagospodarowanie placu przed siedzibą władz miasta.
Szczecin, 26.07.2009; 13:00 LT