WSPOMNIENIE TAMTEGO DNIA

              

Tamtej niedzieli napisałem chyba tylko dwa zdania. Świadomie. Czułem, że nie czas na słowa.

Sobotni poranek spędzałem na lotnisku w Savannah. Czekałem na opóźniający się z powodu warunków pogodowych lot do Chicago. Stamtąd miałem lecieć do Frankfurtu, lecz wszystko wskazywało na to, że nie zdążę złapać planowego samolotu.

Lotnisko w Savannah jest kameralne. Siedziałem w przeszklonym patio i śledziłem na ekranie telewizora relację non-stop z Watykanu prowadzoną przez CNN. Jej tytuł nie pozostawiał cienia wątpliwości: „Papież Jan Paweł II bliski śmierci”. Niezależnie od tytułu relacji, wtedy nikt z nas już nie miał nadziei na szczęśliwe zakończenie zdrowotnego kryzysu. W Savannah ranek, w Rzymie popołudnie. Wszyscy oczekiwali na kolejne komunikaty.

Otworzyłem laptopa i zacząłem pisać bloga, lecz nic mi nie wychodziło. Gardło miałem ściśnięte. Pasażerowie na lotnisku zatrzymywali się przed ekranem. Stali dłużej lub krócej, po czym zajmowali się swoimi sprawami. Nieliczni ogladali tak jak ja, na okrągło. Mój smutek z pewnością musiał malować się na twarzy, a ja dziwnie czułem, ze nie pasował do tego miejsca. Wtedy jeszcze myślałem takimi kategoriami. Poszedłem na śniadanie i usiadłem w najdalszym kącie. Ciężko mi było przełknąc cokolwiek. Gardło wciąż ściśnięte i żal ogromny.

Po jakimś czasie jasne się stało, że samolot z Chicago do Frankfurtu mi ucieknie. Była jednak jeszcze szansa na złapanie nieco późniejszego lotu do Monachium. O ile dobrze pamietam, samolot miał startować o 15:45 czasu lokalnego.

Najpierw jednak wystartował wreszcie ów samolot z Savannah. Kontrolowałem upływający czas. Wiedziałem, ze na pewno nie zdążą mi przeładować bagażu, ale liczyłem, że przynajmniej zdążę wsiąść do samolotu. Bardzo mi zależało by zdążyć wrócić do Polski zanim On odejdzie.

Wylądował. Biegiem ruszyłem w kierunku sąsiedniego terminalu. Jest juz moja bramka. Prawie pusta. Personel Lufthansy zaczyna zamykać odprawę. Dobiegam i pokazuję bilet przebukowany już w Savannah.

– Szybko! Za chwilę zamykają drzwi. – krzyczy pani przy stanowisku odpraw i pokazując na mnie woła coś do stewardessy idącej już w stronę rekawu.

– A co z bagażem? – Próbuję jeszcze zapytać.

– Nie ma czasu, biegnij! Zapytasz w Monachium!

Stewardessa przy wejściu do rekawu też mnie ponagla.

Między stanowiskiem odpraw a rękawem znajdował sie podwieszony telewizor. Na jego ekranie wieczorny już Watykan. Jakaś kobieta z płonącą świeczką w dłoni płacze. Nie mogłem się zatrzymać choć na chwilę. Nie dowiedziałem się czy to już. Wbiegłem do samolotu, który po chwili zaczął kołować na start.

W niedzielę około ósmej rano wylądowaliśmy w Monachium. Zadzwoniłem do rodziców.

– I co?

– Zmarł. O 21:37.

A wiec jednak nie zdążyłem. Po skończeniu rozmowy rozejrzałem się po hallu lotniska. Na półkach leżały już najświeższe wydania gazet z wielkimi tytułami na pierwszych stronach informującymi o śmierci Papieża. Wziąłem kilka do poczytania w samolocie do Berlina.

W Berlinie miałem zarezerwowane miejsce w mini-busie do Szczecina. Czekał już na mnie. Oprócz mnie jechała nim tylko jeszcze jakaś dziewczyna.

– To straciliśmy Papieża… – zacząłem po kilku słowach przywitania i usadowieniu się na miejscu, aby zagaić rozmowę.

Kierowca nie odpowiedział. W ogóle sie nie odzywał. Jechaliśmy w milczeniu. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy słychać już Radio Zet. Włączył. Żałobny program. Do samego Szczecina słuchaliśmy go w ciszy.

Ciagle jeszcze jednak nie zdawałem sobie sprawy w czym uczestniczę. W Szczecinie wydawało mi się czymś naturalnym, że powinienem pójść do kościoła i złożyć kwiaty pod Jego pomnikiem. W moim kościele parafilnym było już po niedzielnej mszy. Pomodłiłem się sam, a wkrótce pojechałem na Jasne Błonia. Ciągle myślałem, że ów mój smutek to coś intymnego. Kupiłem po drodze kwiaty, znicz i chciałem dyskretnie złożyć je pod cokołem. Dyskretnie bo przyzwyczajony byłem, że u nas kwiaty pod pomnikami składały na ogół t.zw. oficjalne delegacje rozmaitych instytucji. Rzadko zwykli obywatele. Pamiętam uczucie zażenowania gdy próbowano wprowadzić radziecki zwyczaj składania slubnych wiązanek przez młode pary pod pomnikami bohaterów wojennych. I owo składanie kwiatów z okazji rozmaitych świąt – zawsze na polecenie, zawsze aby odfajkować ustalony wcześniej harmogram uroczystości. Nawet juz w III RP, obchody rocznic Sierpnia czy Grudnia zostały zakute w sztywne ramy państwowych akademii, wieców, koncertów z nieodłącznym składaniem wieńców i wiązanek przez dlegacje państwowe, zakłady pracy, związki zawodowe i..t.d.

Wyszedłem z bocznej uliczki i zobaczyłem setki ludzi zebranych wokół pomnika oraz mnóstwo kwiatów i zniczy między owym tłumem a pomnikiem. Wtedy dopiero zrozumiałem. Poczułem się częścią narodowej wspólnoty. Widziałem, ze ci ludzie czują to samo co ja,  że tak jak ja przyszli spontanicznie i nikt ich tu nie zwołał odgórnym nakazem. Już nie szukałem dyskrecji. A reszta jest na blogu z tamtych dni.

Przez ostatni rok chyba więcej dowiedziałem się o życiu i misji Karola Wojtyły niz przez cały jego pontyfikat. Tak to juz jest, że doceniamy wiele wartości dopiero gdy je utracimy. Przeglądałem materiały z jego pielgrzymek do Polski i najbardziej rzuciła mi się w oczy pewna przemiana w samym Papieżu. O ile na początku przyjeżdżał nas pouczać to ostatnie dwie były juz bardziej refleksyjne, pełne wspomnień. Było to przygotowanie do pożegnania. Najbardziej zapadły w pamięć owe słowa w Wadowicach, o tym mieście z czasów jego młodości, o słynnych kremówkach… Podobnie w Łagiewnikach, kiedy wspominał czas okupacji, kiedy w tymi samymi ulicami wędrował co rano do pracy w kamieniołomach. Takich refleksji było znacznie więcej. Była to też nauka, ale już innego rodzaju. Przypominała w takich momentach rodzinne spotkania, kiedy słuchało się opowieści seniorów rodu, którzy przygotowywali sie do odejścia pozostawiając w naszych rekach bilans swojego życia, jego wspomnienia i mając nadzieję, że wszystko to miało sens, którego my, ich spadkobiercy nie roztrwonimy.

Mam nadzieję, że nie roztrwonimy też nauk Jana Pawła II. Jeżeli nie roztrwonię ich ja, to może inni też nie. Przecież wtedy, pod pomnikiem, też czuliśmy to samo. Obym tylko miał siłę.

Szczecin; 02.04.2006; 12:20 LT

Komentarze