WRACAM NA ŚWIĘTA

Nastrój juz prawie świąteczny, bo to i weekend się zaczyna, a Wigilia przecież w poniedziałek. Na dodatek nocna euforia z okazji wejscia do sterfy Shengen. Nie ma granic. I pomysleć, że jeszcze dwadziescia lat temu wyjazd na Zachód był dla wielu niedościgłym marzeniem.

Wracam do Polski. Ściślej to siedzę własnie na lotnisku w Nowym Orleanie i czeka mnie jeszcze ponad doba w podróży. Głównie za sprawą zakorkowanych linii lotniczych, w których przedświąteczny szczyt już sie zaczął na dobre. Nie mam szans, żeby dolecieć do Gdańska. Pozostaje Warszawa, a potem samochód.

Zanim jednak na dobre wpadnę w wir przesiadek, powracam jeszcze do dnia wczorajszego. To był ciąg dalszy żeglugi w górę Mississippi.

Zaraz po śniadaniu minęliśmy Nowy Orlean (bo ja z tego miasta pojechałem najpierw w dół rzeki, gdzie statek kotwiczył najpierw).

Nie podobają mi się te budynki. Toporne jakieś. I na dodatek jakoś nie ma to miasto szczęścia do owego „waterfrontu”. Kilka lat temu jakiś wielki statek, który stracił sterowność staranował położone na samej kei centrum handlowe, a jakis czas potem Katrina dopełniła zniszczeń. Jak widać, za każdym razem sie podnoszą i nawe wycieczkowce cumują co jakiś czas.

Potem zaczęła się kreta lecz troche monotonna jazda wśród bezkresnych równin. Dla mnie zas to był przede wszytkim czas pracy. Bo do zrobienia tyle samo co zwykle, a czasu znacznie mniej. Pogoda się zepsuła. Raz po raz przechodziły burze, a nad wodą unosiły sie opary mgły, z których mniejsze jednostki ledwie wystawały.

W końcu wieczorem dopłynęłismy do Darrow. A po północy już odpływałem motorówką na ląd, skąd samochód zabrał mnie na lotnisko w Nowym Orleanie. Zaraz ma pierwszy z lotów. Na początek do Chicago. Potem Frankfurt i na koniec Warszawa.

Nowy Orlean, 21.12.2007; 04:30 LT

 

 

Komentarze