WRACAM (3)

W sobotę oczekiwanie na jedyny serwis, który znalazł czas, by przyjechać. Podrózują z Nantongu, a potem jeszcze muszą zgłosić się do Immigration Office po przepustki. Kiedy dostaną, pozostanie jeszcze jazda motorówką. Około czternastej docierają. W międzyczasie otrzyamłem wiadomość, że do Szanghaju dotarła oczekiwana kula żyroskopu. Posłaniec przekazał ją agentowi i samochód już ją wiezie do Jiangyin.

Obserwuję prace serwisantów i ten widok nie napawa mnie optymizmem. Faceci glównie się przyglądają. Coś tam grzebią, ale widać że bez przekonania. Robią w zasadzie wszystko to co my robiliśmy do tej pory i o czym ich informowaliśmy strata czasu.

Odzywa się kolejna firma, której zawracaliśmy głowę w piątek. Mówią, że na niedzielę rano są w stanie kogoś dosłać. Hm, zastanawiam się co robić. Niewiadomych mnóstwo, a decyzje trzeba podejmować z wyprzedzeniem. Tamten serwisant tez jedzie z innego miasta, więc trzeba mu dać odpowiedź jak najszybciej. Trzeba też zapłacić za nasze bilety lotnicze na niedzielę, ale zanim tamtem załatwi sobie przepustkę i dojedzie na pewno nie zdąży się uporać z problemem na tyle szybko, by mozna było wyjechać na lotnisko ze świadomością, że problem został rozwiązany. Ale może ci, którzy już są jednak zdołają naprawić? A może wymiana kuli rozwiąże problem? Na oddatek jeszcze pilota trzeba zamówić z dwudziestoczterogodzinnym wyprzedzeniem. Jak go zamawiać jeśli nie wiadomo, czy będziemy gotowi. Wszystko to są jakieś wydatki…

W końcu po długim namyśle decyduję się potwierdzać wszystko. Mniejszym złem będzie ewentualne odwołanie. Zamawiamy pilota na dziewiąta rano w niedzielę. Bilety lotnicze zostają opłacone również. I serwisant na niedzielę również załatwiony choć to się kompletnie kłóci jedno z drugim.

Kula dotarła do Jiangyin. Agent dzwoni i mówi, że za chwilę motorówka z nią wyjeżdża na statek. Tymczasem serwisanci definitywnie się poddają. Mówią, że wrócą na ląd tą samą motorówką i przyjadą nazajutrz. Odpowiadam, że nie ma czasu na pracę nazajutrz. Jeśli im się nie udało to kończymy. Wystawiają raport z ktorego wynika, że coś tam jednak zrobili. Rozpoczynają się długie targi i udowadnianie, ze to co zrobili to  nie była żadna naprawa. Tak uwaga zostaje w końcu naniesiona pod tekstem. Dostaną zwrot kosztów za podróż i nic więcej.

Jeszcze jeden zachód słońca nad Jangcy. Ile jeszcze?

Kula dostarczona więc rozpoczyna się wymiana. Ma pomóc na „wariowanie” repetytorów, które pokazują bzdury. Nie przekonuje mnie to, ale to nie ja jestem specjalistą. Mówię naszemu specowi od tych spraw, że jeśli pomoże to odszczekam wszystko.

Około dwudziestej kula już zamontowana, żyroskop się kręci. Stabilizacja potrwa około czterech godzin, ale repetytory można włączyć. Zobaczymy jak pracują. Minuta, dwie, trzy, pięć… Pracują dobrze! Gratulacje, a ja trzykrotnym "hau hau" odszczekuję wszystkie swoje wątpliwości. Filipiński oficer wachtowy, który przygląda się tej scenie pewnie mysli, że juz do reszty  sfiksowałem.

Jeszcze nie przebrzmiało ostatnie hau gdy nagle repetytory znów zaczęły swój obłędny taniec. Najpierw lekko, a potem zdecydowanie. Wszystko na nic. To nie była wina kuli. Kopnąłem w kolumienkę sterową i wykrzyczałem słowa uznane powszechnie za nieprzyzwoite, użyte w scenariuszu „Seksmisji” jako pamiętne hasło.

Kolega współpracownik sms-uje z Szanghaju: „ściskam wszystkie kciuki, łacznie z nogowymi”.

Telefon od agenta. Mówi, że ten drugi serwisant będzie w Jiangyin jeszcze tego wieczoru. Agent ma swoje sposoby by załatwić jego przyjazd jeszcze tej nocy. On tez juz ma dosyć.

Dotrzymuje słowa. Facet pojawia się na burcie o dwudziestej trzeciej i natychmiast bierze się do roboty. W przeciwieństwie do tamtych widać, że ma jakąś koncepcje, którą realizuje krok po kroku. Niestety bez sukcesu.

W końcu wyciąga asa z rękawa. Ma ze sobą płytkę elektroniczną zamieniającą cyfrowy sygnał z kuli na analogowy starych repetytorów. Problem w tym, że jest to duża płytka, bo realizująca nie tylko tą jedną funkcję i na dodatek przeznaczona na inny statek, gdzie mają coś robić więc to będzie kosztować. Czuję wyraźnie, że teraz zaczynam płacić za to, że nam się spieszy. Facet o tym wie i wie, ze może zaśpiewać za serwis więcej niż normalnie.

W normalnych warunkach bym się nie zgodził, ale teraz? Doba przestoju statku będzie kosztować więcej niż ta droga płytka, a my podczas weekendu drugiej natychmiast nie załatwimy. Godzę się więc na te warunki.

Wymiana przynosi efekt. O czwartej piętnaście koniec. Wszystko pracuje normalnie.  Przed piątą idziemy spać. Rano szybkie sniadanie, podpisanie raportów i juz trzeba się zbierać bo przyjechał pilot.

Ostatni raz zejście po jedenaście metrów w dół na motorówkę. Razem z nami agent, serwisant oraz pilnujący nas pogranicznicy.

  

 

Odpływamy. Długo jeszcze nasłuchuję telefonu. Dzwonił kilka razy, ale na szczęście nie ze złymi wiadomościami ze statku. Przebrałem się i zdążyłem jeszcze w końcu zwiedzić świątynię Junshansi. Dzień był gorący więc, wróciłem spocony totalnie. Kąpiel, pakowanie walizek i już trzeba schodzić do samochodu, który zawiezie nas do Szanghaju. W recepcji miła niespodzianka: zwrot dwudziestu juanów za zagubione skarpety. Do głowy mi nie przyszło by się o to upominać, a oni pamiętali. Miło.

Przed północą samolot Lufthansy wznosi się w powietrze i niesie nas w stronę Monachium. Już mnie statek nie zawróci.

O świcie lądujemy, a wczesnym popołudniem będę juz w Gdyni.

Monachium, 20.07.2009; 08:10 LT

Komentarze