WRACAM (2)

Po południu pomieszczenie opróżnione do sucha. Zbiorniki obok przesondowane. Wszędzie bez zmian. Teraz sprawdzanie kawałek po kawałku wszystkich grodzi, rur. Na grodziach żadnego przecieku.

– Puścić pompę pożarową

Puszczają pompę, a my sprawdzamy, czy z odnogi rurociągu pożarowego zasilającego eżektor nie ma przecieku. Nie ma. Ani kropli.

Może rurociąg balastowy? Siedzimy w piekielnie ciasnym i dusznym pomieszczeniu przy biegnącej dnem potężnej rurze magistrali balastowej. Nigdzie nie widać żadnej dziury ani przecieków. Gotowi w razie czego do natychmiastowej ucieczki każemy uruchomić pompę balastową i napełniać zbiornik obok. Jeśli jest gdzieś nie odkryta wcześniej dziura, to za chwilę zobaczymy wypływającą z niej wodę. Słychać narastający szum i po chwili zgłaszają nam, że pompa pracuje i woda napływa do sąsiedniego zbiornika. Szumowi wewnątrz rurociągu nie towarzyszy jednak charakterystyczny odgłos wyciekającej wody. Przeciskamy się wzdłuż całej rury. Nigdzie ani kropli, nie licząc potu, który chyba litrami kapie spod kasku. Kombinezon już zupełnie przykleił się do ciała, taki mokry. Do wieczora sprawdzamy wszystkie mozliwości i… nic. Nic sie nie dzieje. Wszystko szczelne. Pozostaje ostatnia możliwość – błąd ludzki. Poprzedniej nocy trwało mycie pokładów przez stocznię. Pracowały nasze pompy. Napełniano też zbiorniki balastowe. Gdyby się bardzo uprzeć to można takie pomieszczenie zalać przy bardzo złej woli (otwarcie kliku zaworów od innych rurociągów, które korzystają z tych samych pomp). Jedno z praw Murphy’ego mówi, że jeśli coś może pójść źle, to pójdzie. Pytani poszczególni członkowie załogi zaprzeczają jednak, że robili cokolwiek przy zaworach. Znam to dodkonale z innych zdarzeń z przeszłości. Nikt nigdy się nie przyna, że zrobił coś źle. Wszyscy zaprzeczają, więc traci się mnóstwo czasu i energii na snucie rozmaitych najbardziej nieprawdopodobnych teorii, by dany przypadek wyjaśnić, a po miesiącu albo trzech okrężną drogą dochodzą szeptaną pocztą (ktoś komuś powiedział coś w tajemnicy) informacje jak było naprawdę. Zazwyczaj prosto, banalnie i głupio.

W każdym razie wiedząc, że statek jest szczelny i bezpieczny, wieczorem zaprzestajemy poszukiwań. Pilot zamówiony na dziesiątą rano. Bilety lotnicze na wieczór. O siedemnastej agent ma zabrać nas z hotelu by zawieźć na lotnisko w Szanghaju.

Wracam do hotelu zmordowany po całym dniu. Kąpiel i spać!

Nie! Wcześniej jeszcze mielismy meeting z elektrykiem i II mechanikiem. Złożyli podania o zmustrowanie bo… nakrzyczałem na elektryka podczas inspekcji poprzedniego dnia. Zaczynamy negocjować. Nie moga zejść tak sobie. Obie strony obowiązuje kontrakt i zasady jego wypowiedzenia. Jeśli porzucą pracę, będą musieli pokryć koszty biletów swoich i zmienników. Mimo to, są zdecydowani zejść. Po długich negocjacjach ustalamy, że popłyną do Peru (bo tam statek jest skierowany) i pojadą do domu dopiero stamtąd. Powinienem już ze dwadzieścia razy zwolnic sie z pracy, gdybym miał się tak przejmować wszystkimi połajankami ze strony szefów, ale ich prawo, ich życie i ich pieniądze.

Rano ostatnia wizyta na staku. Sprawdzenie raz jeszcze, czy wszystko ok, ostatnie instrukcje dla załogi i wreszcie „shake hand” bo pilot już na burcie. Przyglądam się jak mocują holowniki, rzucaja cumy.

Potem już na środku rzeki zdają pilota stoczniowego. Holowniki odpływają. Statek rusza w dół ku ujsciu i wkrótce ginie we mgle.

Uff! Koniec. Uchodzi ze mnie powietrze. Z telefonu też bo właśnie wyczerpała się bateria. Już mi na dobrą sprawę ten chiński numer nie będzie potrzebny.

W hotelu zrzucam kombinezon, biorę prysznic, ale dla spokoju sumienia ładuję jeszcze baterię.

Dzwoni.

– Jeśli będziesz potrzebować asysty stoczni  to daj znać – oznajmia mi budowniczy.

– Dziękuję nie trzeba. Już odpłynęli.

Chwila ciszy.

– Stoją – mówi budowniczy.

– Nie, odpłynęli. Sam przecież widziałem.

– Stoją na kotwicy. Nikt nie dzwonił?

Może i dzwonił, ale siadła mi bateria. Za chwilę telefon się urywa. Dzwonią chyba wszyscy mający jakikolwiek związek ze statkiem. Awaria silnika i awaria repetytorów kompasu. Pilot skierował statek na najbliższe kotwicowisko i wysiadł.

Załatwiamy motorowkę, ale trzeba przejść przez gąszcz biurokracji. Statek był juz po odprawie granicznej więc trzeba go ponownie odprawić na przyjazd, wystawić nam przepustki, zoragnizować pograniczników do pilnowania. W międzyczasie ropoczęła się przerwa obiadowa, więc przeputski wystawiono nam dopiero o piętnastej. Na statek jest prawie godzina jazdy. Płyniemy szybko. Odwołuję po raz kolejny nasze loty.

Na statku okazuje się, że z silnikiem też żadna awaria lecz błąd ludzki. Ktoś pozostawił przymnkięty zawór wody chłodzącej tłoki. Uaktywniał się alarm, lecz zanim załoga maszynowa zorientowała sie w czym problem i odkręciła zawór, zadziałał automatyczny układ zabezpieczający i zatrzymał silnik. Teoretycznie możnaby już płynąć dalej gdyby nie ogłupiałe wskaźniki kompasu. Musimy czekać na serwis i części. Wszyscy zajęci, nikt nie może… Po długich poszukiwaniach w końcu udaje się znaleźć jedną firmę gotową wysłac swojego człowieka w sobotę 18 lipca. Części wiezie posłaniec z Europy. Mają tu dotrzeć w sobotę po południu. Przekładam swój wylot na niedzielę.

Jangcy Ciang, 18.07.2009; 07:30 LT

Komentarze