WOJNA ŚWIATÓW

Późnym wieczorem w sobotę, prosto z Olsztyna dotarliśmy do Kinoplexu w Gdańsku, gdzie mielismy wykupione bilety na przedpremierowy pokaz „Wojny Światów” Spielberga.

Gości witał szampan więc z naszej ekipy tylko ja skorzystałem J

Idąc na ten film obawiałem się rozczarowania. Pamietam bowiem wrażenie, jakie dawno temu wywarła na mnie książka i pamiętam legendę słuchowiska radiowego, które w latach trzydziestych wywołało panikę znacznej części Amerykanów. Z drugiej strony widzę zaś co się dzieje obecnie w Hollywood. Fascynacja techniką komputerową sprowadza t.zw. filmy akcji w rejon zarezerwowany dla kina u zarania jego dziejów czyli ku t.zw. jarmarcznej rozrywce. Tu od razu dodam, że nie mam nic przeciwko animacjom koputerowym. Wprost przeciwnie – uważam, że jej wprowadzenie pchnęło rozwój kina mocno do przodu. Niestety, paradoksalnie ów wielki atut stał się zarazem wielka pokusą zrobienia pieniędzy dla tych, którzy poza efektownymi zdjęciami nie mieli do przekazania nic, żadne treści. Podczas gdy nieliczni wciąż próbują robić wielkie kino, rzesza idących na łatwiznę pasie nas kolejnymi wersjami komiksów, których jedyną zaletą (?) jest fakt, że wszytko tam jest możliwe.

Bitwa

Muszę z satysfakcją odnotować, że sobotni film mnie nie zawiódł. Jednak Spielberg to Spielberg. Po prostu klasa. Nie uległ reżyser pokusie szybkiego zadziwiania publiki efektami specjalnymi. Długo trzeba było czekać zanim na ekranie pojawił się jakikolwiek kosmita, a w sumie „straszyli” nas raptem w kilku scenach. Sceny z trójnogami oraz zapierające dech katastroficzne obrazy zagłady ludzkich osiedli są majstersztykiem techniki, lecz nie stały się wartością samą w sobie. Wiodącym tematem, tak samo zresztą jak i w powieści Wellsa jest człowiek, społeczeństwo wystawione na próbę jakiej dotąd nasz gatunek nie zaznał. Zredukowani do roli zwierzyny łownej i pozbawieni z dnia na dzień atrybutów cywilizacji, musieli odnaleźć się w nowej roli. Różne to były reakcje jak w rozmaity sposób ludzie reagują na szok.

Podobało mi się, że chociaż przeniesiony w realia XXI wieku i troszeczkę podrasowany na kino amerykańskie (ojciec walczący o przetrwanie swoich dzieci) to jednak w zasadniczych wątkach akcji oraz opisów ludzkich zachowań, obraz pozostaje wierny książkowemu oryginałowi. Do tego stopnia, że rozpoczyna się i kończy cytatem z powieści.

Anarchia

Exodus

Nie pododbały mi się tylko dwie rzeczy.

Pierwsza to dziwaczny pomysł z zakopywaniem trójnogów przez obcych przed wiekami. Po co im było je zakopywać i czekać tak długo na użycie? Nie lepiej było od razu Ziemię skolonizować a ludzi hodować na farmach? Pomysł ten zresztą jest zaczerpnięty  zupełnie spoza kart powieści. A przecież nic nikomu by nie przeszkadzało gdyby inwazja odbyła się w sposób zbliżony do ksiązkowego, tradycyjny.

Drugi drażniący wątek, to zakończenie, jakże by inaczej typowo hollywoodzkie. Główny bohater cudem wraz z córką ocalony, dociera w końcu do domu teściowej, gdzie przebywała jego była żona z nowym mężem, a tam wszyscy jak gdyby dopiero co wstali od telewizora wychodzą mu na spotkanie. Pół świata unicestwione, a u nich sielanka i radosne powitanie w ramach happy endu.

Być może jeszcze inne rzeczy można było nakręcić lepiej, ale ja i tak wychodziłem usatysfakcjownowany. Dopisałem kolejny plusik przy nazwisku Spielberg.

Gdynia, 04.07.2005

Komentarze