Wszystko tak szybko się zmienia… Drugiego września zrobiłem bardzo już jesienne zdjęcia na plaży w Sopocie, a dziś, kiedy wreszcie mam chwilę, aby je zamieścić, pogoda poprawia się na letnią. Nic to, niech będzie jesiennie.
To lato zresztą już takie jakieś blade mimo wszystko. Spakowane przed wyjazdem do ciepłych krajów, zgodnie z obyczajem przysiadło jeszcze na chwilę przed podróżą… Słońce jednak myślami zupełnie gdzie indziej, niby świeci, ale lipcowego poweru już nie ma.
Za to w polityce znów aż huczy, a gorąco bucha niczym z pieca.
Jestem coraz bardziej zażenowany postawą Jarosława Kaczyńskiego, który nigdy moim ulubieńcem nie był, ale którego mimo wszystko starałem się zrozumieć, pielęgnując w sobie tolerancję dla innych przekonań.
Odnoszę wrażenie, ze ten polityk powoli zatraca poczucie rzeczywistości. Żyje w jakimś wyimaginowanym świecie, opętany misją naprawienia Polski. Nie twierdzę, że Polska jest zdrowa jak rzepa, ale z pewnością nie tak ledwie dysząca jak przedstawia ją jego partia. Do listy głównych schorzeń, z którymi miał walczyć ów znachor, dołączyły po przegranych wyborach rzekome zaniedbania, czy może nawet spisek, które doprowadziły do katastrofy smoleńskiej. Jest już niemal pewne (według niego), ze to rząd doprowadził swoim postępowaniem do wypadku, a kto wie czy nie sprowokował zamachu?
Niewątpliwie osobista tragedia, jaka dotknęła tego człowieka nie pomaga mu w obiektywnym postrzeganiu tej katastrofy. Mało kto po tragicznej stracie swoich bliskich potrafi myśleć obiektywnie. I zapewne niewielu miałoby za złe byłemu premierowi, gdyby tego typu „odkryciami” szafował zaraz po wypadku. Fala współczucia była wtedy ogromna i równie ogromne społeczne przyzwolenie na w rozmaity sposób realizowane odreagowanie.
Problem jednak w tym, że pół roku po wypadku nieracjonalne zachowania zdają się nasilać zamiast wyciszać. Można zrozumieć i to – ludzie w rozmaity sposób przeżywają swą żałobę. Tyle tylko, że to jedna z najważniejszych osób w państwie, przywódca opozycji.
Jeden z redaktorów powiedział w wywiadzie radiowym, że gdyby w jego rodzinie przytrafił się podobny przypadek i on zamiast zajmować się swoją pracą, na każdym kroku, nawiązywał do osbistej tragedii, prawdopodobnie w końcu przestałby otrzymywać zlecenia, przestałby być zapraszany do rozmaitych programów, bo każda żałoba ma swój kres, a od niego wymaga się profesjonalnego podejścia do swoich zadań. Podobnych rzeczy można, zdawałoby się, wymagać od zawodowego polityka – oddzielenia obowiązków zawodowych od prywatnie przeżywanej żałoby. Przyznam się, że po pół roku od katastrofy, która wstrząsnęła naszym krajem straciłem już rachubę ile tablic w rozmaitych miejscach odsłonięto, ile ulic, skwerów, parków nazwano imionami ofiar tej tragedii, lecz codziennie słyszę krzyk, że to za mało. Codziennie trwa „walka” pod dowództwem Jarosława Kaczyńskiego, prowadzącego do boju swoje hufce. Owa wojenna, bitewna retoryka jest bardzo charakterystyczna bo PiS wszak nie ukrywa, że jest partią typu wodzowskiego. Wódz jest nieomylny, a za nim w ogień gotowi iść jak jeden wyznawcy jego idei. I znów, podkreślam, nie kłują mnie w oczy owe tablice. Uważam, że pamięć ofiar powinna być uczczona, i jak dla mnie, to kto chce, może wieszać tablice na rogu każdej ulicy, tylko… bądźmy uczciwi. Nikt nie walczy z pamięcią ś.p. Lecha Kaczyńskiego, cały naród opłakiwał jego śmierć. Problemem brata zmarłego jest jednak to, że on doskonale odnajduje się w walce. Walką na szańcach, a nie codzienną, mało widowiskową robotą chce zmieniać Polskę. To dlatego jeśli ludzie w jakiś sposób z nim związani jeśli schodzą z tego łez padołu to nigdy naturalnie. Wszędzie wyczuwa się rękę chytrego wroga, który czuwa dzień i noc by dokopać Polsce, gdy tylko ta osłabi swą czujność. A, że swoimi działaniami wódz PiS-u zamiast pogłębiać szacunek do byłego prezydenta, wzmaga niechęć ludzi? Nieważne. Za życia i po śmierci był tylko narzędziem w rękach swojego brata. Liczy się nie on, lecz Polska.
OBOP publikuje najnowsze sondaże, z których wynika, że PiS traci poparcie. Bliski dogonienia go jest SLD, co jeszcze niedawno wydawało się zupełnie nieprawdopodobne. Wygląda na to, że społeczeństwo, czyli pracodawca polityków zaczyna wystawiać rachunek za mieszanie spraw prywatnych z państwowymi, o czym wspominał ów redaktor w radiu.
I można by było potraktowac cała sprawę jako swego rodzaju polityczny folklor, gdyby nie fakt, że śmiesznie nie jest i nie wiadomo, co się jeszcze może wydarzyć. Mamy wszak do czynienia z człowiekiem opętanym swoją wizją, który dla jej realizacji może uczynic wszystko. Przecież cel uświęca środki.
Kiedy słucha się pełnych nie politycznych argumentów, lecz zwyczajnego jadu i nienawiści słów podkreślających, ze tacy ludzie jak Tusk, Klich, Komorowski MUSZĄ zejść ze sceny politycznej, człowieka ogarnia zdumienie. Co to znaczy „muszą”?. Przecież o tym w demokratycznym kraju decydują wybory, a z wyżej wspomnianego sondażu wynika, że bliższy zejścia z politycznej sceny jest zacietrzewiony autor owego niecodziennego żądania. Czy Jarosław Kaczyński jest gotów wziąć odpowiedzialność za swe słowa, w imię których jakiś fanatyk w niedemokratyczny sposób sprawi, że polityczną scenę opuszczą?
Dajcie mi władzę, a pokażę kim jestem. Krótki eksperyment z budowaniem IV RP pokazał, że priorytetem było tam „polowanie na czarownice”, szukanie winnych coraz to nowych afer. Wizja państwa prokuratorskiego, w którym przed obiektywami kamer będą wyciagać ludzi z domów, by potem publicznie sądzić i skazywać za prawdziwe lub wyimaginowane winy jest wciąż realna. Dzisiaj „wódz” ma władzę jedynie we własnej partii, więc czystki pojawiają się wewnątrz niej. Jedno niewłaściwe słowo, wywiad udzielony nie temu, komu trzeba i już ląduje się za płotem. Posłanka Jakubiak, jedna z autorek kampanii prezydenckiej przywodcy PiS, kampanii której bardzo niewiele brakowało do ostatecznego sukcesu, z dnia na dzień dowiaduje się z mediów, że jest zawieszona w prawach człoka partii. Dlaczego? Można się tylko domyślać. Dziennikarze dopytują, ale nikt nie chce powiedzieć wprost. „Każdy odpowiada za swoje słowa” mówi wymijająco prominentny polityk tej partii. Przypomina mi się powiedzenie, że rewolucja zjada swe dzieci. PiS, partia walcząca, już niejednego swojego członka pożarła i najwyraźniej przyszła pora na kolejnych. Wszyscy się dziwią, lecz tylko nielicznych stać na otwarte opowiedzenie się po stronie ukaranej posłanki. Przyglądam się i dziękuję losowi, że dotyczy to jedynie partii bez władzy. Gdyby jej wódz miał władzę nad całym krajem, podobne spektakle stałyby się udziałem nie członków partii, lecz obywateli rządzonego przez niego państwa. Skąd my to znamy? Nie trzeba głeboko sięgac w historię. Wystarczy obejrzeć „Dantona”, „Matkę Królów”, „Człowieka z marmuru”…
Skonsternowana posłanka Jakubiak zabiega o wizytę o Jarosława Kaczyńskiego. Zostaje przyjęta i w gabinecie przechodzi metamorfozę. Po wyjściu stwierdza, że całe to zajście to wewnętrzna sprawa PiS i nie będzie dyskutowana publicznie. I znów przypomina się chociażby „Przesłuchanie”, w którym grana przez Agnieszkę Holland komunistka, osadzona w więzieniu na podstawie paranoicznego oskarżenia o szpiegostwo, pokornie znosi swój los stwierdzając, że subiektywnie to ona szpiegiem nie była, bo nikomu świadomie żadnych informacji nie przekazywała, lecz obiektywnie jednak tak, bo informacje przeciekły więc karę ponieść musi. I przypomina się powtarzane jak mantra przez komunistów odszczekiwanie się Zachodowi na formułowane przez nich zarzuty dotyczące n.p. braku demokracji czy ograniczenia praw obywatelskich, że to „mieszanie się w wewnętrzne sprawy naszego kraju”.
Wszystko to jakieś karykaturalne „deja vu”. Karykaturalne, lecz groźne, bo ludzie prący do władzy w imię jednej, jedynej idei, przedstawiający swiat w czarno-białych kolorach, bywa że dochodzą do niej w sposób demokratyczny, w chwili spadku popularności rządu, a wtedy wszystko jest możliwe.
Tak doszedł do władzy metodami demokratycznymi n.p. Hitler (z całym szacunkiem dla pana Kaczyńskiego – nie porównuję go do twego potwora, lecz podaję przykład, że nawet największy tyran jest w stanie utorować sobie drogę do władzy gdy odpowiednio wykorzysta "swoje pięć minut"). Senator Mc Carthy zaciekle tropił komunistów przy aprobacie kongresu i prezydenta w najbardziej zdawałoby się demokratycznym kraju świata. Breżniew ponad pół wieku po bolszewickiej rewolucji zamykał w zakładach psychiatrycznych przeciwników komunizmu, bo przecież sam fakt, że było się przeciw najlepszemu z ustrojów politycznych świadczył o niedorozwoju intelektualnym. Długo by wmieniać. Wszystkich tych ludzi z rozmaitych zakątków świata, z rozmaitych ustrojów, rozmaitych poglądach politycznych łączyło jedno. Chcieli dobrze dla swojego kraju i głęboko wierzyli, że wykonują historyczną misję, od której już tylko krok do powszechnej szcęśliwości. A że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane… Kto o tym pamięta gdy ojczyzna wzywa…
Szczecin, 12.09.2010; 01:10 LT