WITAJ, DO ZOBACZENIA.

 

Pożegnania stały się nieodłączną częścią mojej egzystencji. Jakimś szalonym rytuałem, który odprawiam z częstotliwością daleką od normalnej. Anioł, dzieci, tato, dalsza rodzina, znajomi. Dla nikogo nie ma dość czasu i każdemu muszę coś ukraść, by podzielić się z innymi. Z jednej strony tęsknota i oczekiwanie radości powitania, lecz gdzieś w sercu odzywa się głos, że żal odjeżdżać. Zewsząd żal odjeżdżać, a zarazem wszędzie sie tęskni.

Odprowadziłem Paulinę na autobus i już nie opłaca mi się wracać do domu. Niedługo mam pociąg do Gdyni. Wstąpiłem więc do „Rycerskiej” na kawę i mam okazję napisać te parę słów. Żal mi, że już odjechała, bo fajnie minął nam weekend. Błogosławieństwem losu jest obecność Anioła. Wracam wpost w jej anielskie ramiona, pełne ciepła objęcia zawsze kojące moje potargane myśli i do jej uśmiechu obracającego nostalgię w radość i chęć życia.

Tym razem mieliśmy z Pauliną wyjatkowo dużo czasu dla siebie. Mniej czasu spędziła ze szczecińskimi koleżankami, a ja nie odwiedzałem taty, który wyjechał do Warszawy. Już sobotni poranek był ciekawy, bo tak jak teraz się rozjechalismy, tak wtedy zbiegły sie nasze drogi. Mój pociąg przyjechał pół godziny wczesniej niż jej autobus. W sam raz aby w tym czasie coś kupic na śniadanie, a potem już razem jechać do domu. Przy śniadaniu tyle rozmaitych opowieści, że bardziej z rozsądku niż z potrzeby poszliśmy spać o siódmej.

Nie chciałem budzić jej o dziewiątej. Niech odpoczywa. Sam pojechałem na cmentarz, zanieść świeże kwiaty i zapalić świeczki na grobie mamy i pozostałych krewnych.

Spotkalismy się przy obiedzie. Potem Paulina pobiegła zobaczyć się z dawno nie widzianymi znajomymi, a ja wykorzystałem czas na, krótki spacer po mieście. Po powrocie do domu zdrzemnąłem się trochę, a potem był wieczór z filmem. Nie wypożyczyliśmy nic nowego, ale za to po raz kolejny obejrzeliśmy „Amadeusza”. Trochę nam się rozciągnął bo w międzyczasie przyrządziliśmy sobie chińszczyznę na kolację, więc zakończylismy oglądanie grubo po północy.

Dzisiaj zaś po obiedzie ruszyliśmy na poszukiwania płaszcza na zimę. Płaszcz miał być z materiału podobnego do derki dla konia. Przynajmniej tak obrazowo opisała mi go Paulina. Derka dla konia! Czego to nie wymyslą! Nie miałem pojęcia czego idziemy szukać, ale w pierwszym sklepie zorientowałem się, że chyba chodzi o flausz.

– Cz y to ma być flausz? – zapytałem.

– A co to jest flausz? – odpowiedziała pytaniem Paulina – To ma być takie coś jak derka dla konia.

– To jest to, co własnie ogladądamy?

– Tak.

– No to chyba już wiem.

„Derkowe” płaszcze były w zbyt dużych rozmiarach i wydawało się, że juz się nie uda, gdy nagle w „Boutique – moda młodzieżowa” trafilismy na właściwe. I nawet cena pomimo „butikowej” nazwy sklepu, była przystępniejsza niż gdzie indziej. Jeszcze tylko zdecydować się na fason. Dłuższy do kolan, czy krótszy do połowy uda, z wysoko zapinanym paskiem?

– Weź ten drugi, podkreśli ci nogi i wydłuży je optycznie, a pasek ponad pępkiem jeszcze bardziej je uwydatni. – rzekłem okiem znawcy.

O dziwo, pomimo, ze mój gust na ogół rozmijał się z upodobaniami moich latorośli, na ten komentarz Paulinie aż się zaświeciły oczy. Byłem dumny z siebie.

Poszlismy za ciosem i jeszcze poszukaliśmy butów, co tez nie było łatwe zważywszy na liczbę warunków, które musiały spełniać. Kiedy jednak trafiliśmy na właściwe i zadowoleni opuszczaliśmy sklep, okazało się, że Paulina nie ma torebki. Została gdzieś przy siedziskach do przymierzania butów, ale w którym sklepie? I już radość przerodziła się w gorycz. Jak niewiele wystarczy by z jednej skrajności popaść w drugą?

– Pamietasz gdzie ją miałaś? – pytałem, szybkim krokiem schodząc na niższe pietro galerii… – Ja jeje nie widziałem od momentu przymierzania płaszcza.

– Nie! Miałam ją potem bo odbierała sms-a i wyciągałam telefon.

Galeria handlowa w niedzielne popołudnie. Tłumy ludzi.

– Przepraszam, nie znalazł tutaj nikt torebki?

– Nie – odpowiada pani za ladą – gdybyśmi widzieli pozostawioną bez opieki, sami byśmy ją zabezpieczyli do powrotu własciciela.

Szukalismy dalej. Nie było szans, by przeleżała bezpańsko w takim tłumie. Nagle Paulina puściła się biegiem do jedneo ze sklepów. Nie musiałem tam wchodzić. Wystarczyło na nią popatrzeć, kiedy po chwili podnosiła z podłogi pozostawioną tam przed dwoma kwadransami zgubę. Głeboki oddech ulgi. Odpływający stress. Nie wierzyłem w to cudowne odnalezienie. Teraz juz mogliśmy spokojnie wrócić do domu.

Kolacja, rozmowy o przeczytanych ostatnio książkach, o internetowych stronach, o filmach, muzyce, a także o rozmaitych błahostkach. Do dziewiątej, kiedy trzeba było zamknąć walizki, a także drzwi za sobą i wyruszyć w nocną podróż powrotną. Do następnego spotkania, mam nadzieję, że niedługo.

Szczecin, 29.10.2007; 22:50 LT

 

Komentarze