WIOSNA, PTAKI.

Wiosna w pełni. Kiedy w słoneczny poranek szedłem do biura zobaczyłem taką miłą parę:

Grzeczne kotki, przytulone łapią pierwsze prawdziwe ciepłe promienie, a tymczasem te bardziej niesforne łobuzują. Kilkadziesiąt metrów dalej kocur najwyraźniej miał ochotę sprawdzic zawartość zawieszonej na drzewie budki lęgowej. Dwie sroki fruwały nerwowo wokół niego, próbując odwrócić jego uwagę. Jedna nawet przysiadła całkiem blisko kota (wytrawny obserwator spostrzeże ją wśród gałazek po lewej stronie podwórkowego drapieżnika).

Z ptakami innego rodzaju miałem też do czynienia podczas ostatniego weekendu.

Ilekroć przejeżdżałem przez Koszalin, zawsze zwracało moja uwagę pokaźne metalowe stadko ustawione na pagórku nieopodal tamtejszej politechniki. Wiedziałem, ze to rzeźby Władysława Hasiora, bo podobne oglądałem w Szczecinie. Słyszałem, ze jakieś znajdują się także w Zielonej Górze, z ponoć jeden ze szczecińskich skrzydlatych obiektów niezbyt legalnie wylądował we Wrocławiu.

Postanowiłem wykorzystać cotygodniowy przejazd przez Koszalin na bliższe zaznajomienie sie z grupą tamtejszych ptaków, a jeśli już to przy okazji odwiedzic także te szczecińskie.

Ogniste (taka nazwę znalazłem w internecie, podczas gdy w mojej pamięci utkwiły jako „płonące”) ptaki tak naprawdę płonęły tylko raz – kiedy uroczyście zostały zaprezentowane na skarpie szczecińskiego zamku. Byłem wtedy w wieku gimnazjalnym i trudno było mi pokusić się o jakąś szczególną interpretację owej instalacji. Miałbym z tym zresztą kłopoty pewnie i dziś. W pamięci utkwiła mi jednak niesamowita atmosfera owego przedstawienia. Ogień wydobywał się ponad grzbiety tych dziwnych stworzeń na kołach, a ponad nimi unosiły się kłęby czarnego dymu niesione z wiatrem po okolicy. Wszystkiemu zaś przyglądali się licznie zgromadzeni u podnóża zamku mieszkańcy. Zamkowa skarpa była doskonałym miejscem dla takiej instalacji. Niestety, jednorazowy performance zdawał się przysparzać ówczesnym władzom miasta więcej problemów niż satysfakcji. Nie mieli pomysłu, co zrobić z ptakami, które niczym żywe stworzenia wyczuwając, że sprawiają kłopot ich właścicielowi, marniały w oczach. Szczęście, że złomiarze w owych czasach nie byli jeszcze tak aktywni, bo ani chybi nie doczekałyby dzisiejszych dni. W końcu jednak ktos się zlitował i przeniósł je na skwerek przy Placu Zgody. Wtedy po raz pierwszy wszystkie stanęły w pobliżu siebie na jednej platformie, podczas gdy na skarpie cieszyły się wolnością zajmując niemal całe zbocze. Wolność im ograniczono, ale za to dodano barw. Pierwotnie wszystkie były koloru srebrnego. Odnowione ptaki wyglądały zaś jakby dopiero co opusciły tropikalną dżunglę.

Kiedy zabudowywano narożnik Placu Zgody (będący zarazem jednym z końców Deptaku Bogusława) , ptaki ponownie zostały przeniesione. Od tej pory jakby wzorujac się na paralotniarzach, rozpedzają się po specjalnej platformie w Parku Kasprowicza by prawie wystartować do lotu nad położonym w dole Jeziorem Rusałka.

Nadal przyciągają wzrok swoją odważną kolorystyką.

    

No i te koła…

    

  

Ogniste, srebrne, lecące w czarnym dymie, pełne niepokoju ptaki, które zapomniane niemalże popadały, niczym feniks odrodziły się po latach  jako patki rajskie, przyjazne, kolorowe.  

Nic nie wiedząc o ich kuzynach z Koszalina, zatrzymałem się w niedzielę o zmierzchu na parkingu przed politechniką, by przyjrzeć im się z bliska.

Pierwsza, rzucajaca się w oczy różnica to ich barwa, Wszystkie były jednakowo niebieskie. Jeden podobny do drugiego chociaz przecież każdy inny. Koła były także lecz te w Koszalinie były niczym rydwany. Ptaki mknące w niebo na czerwonych rydwanach z kół zębatych.

Kiedy podszedłem zupełnie blisko, by obejrzec wszystkie detale, spostrzegłem, że kazdy, ale to każdy z nich dzierży… karabin

Szczególnie złowieszczo wygladał ich lot na tle nowych osiedli tego miasta

Ktoś kiedyś niepotrzebnie dorobił ideologię i uczynił z dzieła Pomnik Tym co Walczyli o Polskość i Wolność Ziem Pomorza. Nie ujmując nic bohaterom tamtych burzliwych czasów, wolałbym wybudowanie im prawdziwego pomnika niż upolitycznienie istniejacej już plenerowej rzeźby. Ileż więcej interpretacji, ileż skojarzeń dawała ich pierwotna nazwa „Płomienne ptaki”. I te pokrewne nazwy położonych niezbyt daleko od siebie miastach: koszalińskim, płomiennym odpowiadały szczecińskie, ogniste. Po latach są zupełnie odmienne. Sielankowa atmosfera utworzona przez kolorowe i spokjne ptaki szczecińskie kontrastuje wręcz z dynamiką i grozą koszalińskich. Zwłaszcza o zmierzchu.

Dokąd lecą spiesznie ponad miastem, co przyniosą? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam. No chyba, że wybierze urzedową interpretację pomnika walczących o wolność i polskość.

Gdynia, 24.04.2008; 01:15 LT

Komentarze