Wielki Piątek

Ostatnie chwile z Papieżem, a raczej już tylko z jego ciałem. Tej nocy prawie nie spałem. Dobrze po północy wróciłem bowiem z Jasnych Błoni, napisałem coś w blogu, obejrzałem wiadomości w telewizji, a o piątej trzeba było wstać, żeby jechać na dworzec po Paulinę. Przyjechała zmarznięta i niewyspana, bo po raz kolejny autobus na tej trasie był pozbawiony ogrzewania. Po śniadaniu połozyła się zdrzemnąć, a ja powoli przygotowywałem wszystko do wyjścia na ceremonię pogrzebową. O wpół do dziewiątej ją obudziłem, przypięliśmy białe wstążki do ciemnych ubrań i zaopatrzeni w kwiaty oraz znicze pojechaliśmy, zabierając po drodze jeszcze koleżankę Pauliny.

Do samego pomnika nie było już dostępu (sektor dla uprzywilejowanych), ale nie było to uciążliwe. Kwiaty odbierały i donosiły pod pomnik służby harcerskie, a telebimy było nieźle widać również z innych miejsc. Wstępem do transmisji była wspolna modlitwa rozpoczęta z odpowiednim wyprzedzeniem.

Z samej uroczystości zapadło mi w pamięć kilka momentów. Pierwszy to prosta, surowa w kształcie trumna, którą postawiono wprost na posadzce przed ołtarzem. I położona na niej księga ewangelii z kartkami targanymi wiatrem. Kolejny podmuch wkrótce zamknął całkiem tę księgę. Jeżeli jest w wietrze ślad Ducha Świetego, w co ponoć wierzył nasz papież, miałoby to swoją wymowę. Jaką? Ile serc, tyle interpretacji.

Drugi to przystąpienie do pożegnania przez rzymską diecezję. Odezwała się burza oklasków, skandowanie „Giovanni Paolo!”, „Santo!”, „Santo Subito!”, które zdawały się nie miec końca. Kardynał Ratzinger celebrujący uroczystość najpierw czekał spokojnie, ale w miarę przedłużania się okrzyków tłumu jego twarz przybierała coraz bardziej przejęty wygląd. Wyglądało tak jakby kardynał został zaskoczony rozmiarami tej spontanicznej reakcji i zmagał się z dylematem „pozwolić trwać okrzykom aż do ich samoistnego wyciszenia (co zważywszy na okazaną już wczesniej determinację pielgrzymów nie musiało nastąpić w rozsądnym czasie)  czy też przerwać ją, wymuszając kontynuację uroczystości. Po długim oczekiwaniu zdecydował się w końcu na to drugie.

I wreszcie ostateczne wniesienie trumny do Bazyliki. Znikające po raz ostatni z oczu pielgrzymów doczesne szczątki Jana Pawła II odprowadzane były gromkimi oklaskami. Tradycja oklasków we Włoszech i w Hiszpanii (pięknie zagrałeś swoją rolę i teraz, gdy kurtyna życiowego spektaklu opada, owacja widowni jest wyrazem uznania) jest naturalna w tamtych krajach, ale zupełnie nie przystaje do naszej tradycji żegnania zmarłych w ciszy i skupieniu. Finał z oklaskami zdezorientował więc zebrane przed telebimamy tłumy. Część przyglądała się w ciszy, część zaczęła klaskać, ale nieśmiało. Trzymałem w rękach płonący znicz i już go kładłem na ziemi by przyłączyć się o oklasków, gdy wreszcie ktoś przytomny wyłączył dźwięk z przekazu telewizyjnego, a księża przez mikrofony zaintonowali „Dobry Jezu a nasz Panie…”. Znikająca w drzwiach trumna, obraz bijącego dzwonu z naturalnym podkładem dzwonów szczecińskich i unosząca się nad tym wszystkim nasza, polska pieśń żałobna, nadały tej scenie znajomy nam wymiar, z dramatycznym finałem kiedy po odśpiewaniu pieśni  nad placem zaległa zupełna cisza. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi stojących w absolutnym milczeniu. Ciarki przechodziły po plecach.

Kilka minut później, juz po zakończeniu transmisji z Watykanu, na telebimach przy dźwiękach „Boże coś Polskę…” pojawiły się migawki z innych miast Polski, które podkreślały, że cały nasz naród, od Bałtyku po Tatry jest dziś jedną wielką wspólnotą, głęboko przeżywający ogromną stratę.Podobnie jak większość, pozostawiliśmy znicze na przypadkowym miejscu . I to też było niezwykłe – pustoszejąca, wielka  murawa Jasnych Błoni pokryta tysiącami przypadkowo ustawionych świec.

W milczeniu szliśmy w kierunku parkingu. W milczeniu wsiadaliśmy do samochodu. Dziewczyny usiadły z tyłu, ale nie paplały między sobą jak zwykle. Nie padło ani jedno słowo. Właczyłem radiową „Trójkę”. Tam także skończyła się transmisja pogrzebu. Też było cicho i w tej ciszy nagle czysto i niezwykle ciepło zabrzmiał głos Papieża:

– Dziś kiedy się z Wami żegnam, myślami jestem przy Krakowie, gdzie znam każdy kamień, Wadowicach z moim domem rodzinnym oraz całej mojej ojczyźnie. I każdego dnia dziękuję Panu, że urodzilismy się Polakami.*

To już było ponad moje siły. Pociekły łzy. Starałem się szybko je ujarzmić, ale wystarczył rzut oka w lusterko wsteczne, by zorientować się, że moje pasażerki zauważyły co się dzieje. Nie wstydziłem się jednak. Niech maja jeszcze jedno potwierdzenie kim był dla nas Jan Paweł II.

Wieczorem wybralismy się na Jasne Błonia raz jeszcze. Znów był ogromny krzyż ze zniczy, modlące się tłumy. Ale znów z nadzieją jak wczoraj i przedwczoraj,  w skupieniu lecz bez rozpaczy.

——————————————-

 *) Cytowałem z pamięci. W oryginalne wypowiedź była chyba dłuższa, ale jej sens był właśnie taki.

P.S.

I jeszcze na  jedno zwróciłem uwage podczas transmisji. Taka wielka celebra i aż dziwne, że nie było Go na papieskim tronie, nie zabrał głosu, nie odbierał darów… Przyzwyczailiśmy się przez te ponad ćwierć wieku

Szczecin 09.04.2005

Komentarze