Wielkanoc

Z prawej burty, wiemy to z mapy, Przylądek Hatteras. Poza tym wokół mglista szarość, niebo pociemniało od burych chmur, ocean lekko sie wzburzył pokrywając tu i ówdzie pienistymi grzywaczami, a po bulajach spływają krople deszczu. Jakże inna pogoda od wczorajszej wiosny w New London.

Leniuchuję od rana. W końcu mamy swięta.

Śniadanie ustaliliśmy na 09:00, ale i tak o 07:10 zadzwonił telefon, abym sprawdził czujki pożarowe w swojej kabinie, bo gdzieś na moim poziomie został wzbudzony alarm. Nie opłacało się już wracać do koi, więc wziąłem poranny prysznic, wyciągnąłem trochę lepsze ciuchy (cud prawdziwy, że wziąłem kilka koszul, T-shirtów i dwie pary spodni, mając w planie wyjazd praktycznie tylko na 3-4 dni) i przyodziałem się odświętnie.

Kapitan przemawiał ładnie i długo. Nie chcąc zamęczać załogi patetycznymi monologami, dorzuciłem krótkie zyczenia od siebie i od firmy.

Długo siedzieliśmy przy śniadaniu, po raz pierwszy od dawna nie spiesząc się do codziennych obowiązków. Oprócz jajek była biała kiełbasa, kaczka faszerowana w galarecie, rozmaite wędliny i oczywiście ciasto.

Po powrocie do kabiny postanowiłem nie dotykać żadnych służbowyw papierów i pogrążyłem się w lekturze książki. Przerwałem ją tylko na obiad, a potem wróciłem do niej, aż w końcu zapadłem w ulubioną, popołudniową drzemkę. Kiedy już zaczęły mi się robić odleżyny, wstałem i postanowiłem napisać co nieco na komputerze, co czynię niniejszym w oczekiwaniu na kolację. Niby trochę głupio, że tak czas przecieka przez palce, ale tego mi właśnie ostatnio brakowało – zwykłego poleżenia z książką albo czasopismem, bez natrętnej świadomości, że robię to kosztem mnóstwa zaległych spraw.

Atlantyk, 27.03.2005

 

Komentarze