Rano zobaczyłem gondolierów osuszających swoje gondole.
Deszcz jeszcze nie przestał padać, lecz trafiła się jakaś japońska wycieczka, więc na przystani zapanował duży ruch.
Najważniejsze jednak, że poziom wody opadł i powódź przestała nam zagrażać.
Pani w recepcji zaproponowała nam wypad do Murano. Bezpłatny transport motorówką na tamtą wyspę, zwiedzanie jednej z hut szkła, a potem prezentacja ich wyrobów. Powrót juz na własną rękę. Oczywiście organizatorzy takiej eskapady liczyli na ewentualne zakupy, stąd ów darmowy przejazd bezpośrednio do tej, a nie innej huty.
Oczywiśćie skorzystaliśmy z tej oferty i krótko po śniadaniu zosaliśmy odprowadzeni przez specjalnego przewodnika do przystani nieopodal mostu Rialto. Tam czekała na nas motorówka identyczna jak te z napisem taxi. Ciągle kropiło, ale my siedzieliśmy w zacisznym wnętrzu, a najbliższą godzinę lub dwie mieliśmy spędzić pod dachem.
W średniowieczu osady, miasta albo regiony specalizowały się w produkcji określonych wyrobów. Tak było też z Murano. To miasto-wyspa rozwinęło u siebie hutnictwo szkła i oczywiście zasłynęło z tej produkcji znajdującej zbyt w przede wszystkim w sąsiedniej Wenecji. Z czasem (nie wiem czy nie po utracie niepodległości republiki) rozpoczęły sie problemy ze zbytem, a produkcja zaczęło podupadać. Gdy wydawało się, że to już koniec, ktoś wpadł na pomysł jej reaktywowania. Tyle tylko, że od tej pory Murano nie stawiało już na użytkową masówkę lecz stało się ośrodkiem wytwarzającym szkło artystyczne. Trafiło na swój czas i rozpoczął się renesans tej dziedziny, bo któż z odwiedzających Wenecję nie chciałby przywieźć pamiątki sygnowanej słynnym „made in Murano”? O ile Murano słynie ze szklarstwa, to położona nieopodal wyspa Burano wyspecjalizowała się w koronkach. Nie mieliśmy jednak aż tyle czasu, by zwiedzić i ją. Postanowiliśmy skupic się na szkle.
Wysiedliśmy na przystani należącej do huty, więc od razu weszliśmy do warsztatu, gdzie przy rozgrzanym piecu (nie wygaszają go nigdy, nawet podczas Bożego Narodzenia, kiedy na dwa dni przerywa się produkcję) czekał juz jeden z pracowników. Nabrał z jego wnetrza niepozorną kulke półpłynnej masy.
Zaczał przez długą rurę dmuchać do jej wnętrza. Masa wydymała się jak balon. Obracał ją i przy pomocy rozmaitych narzędzi niczym garncarz nadawał je pożądany kształt. Gdy szkło zaczynało zastygać, wkładał je ponownie do pieca, by znów satło się plastyczne.
Po kilkunastu minutach flakon był gotowy.
Później obejrzeliśmy jeszcze wytwarzanie niewielkiego szklanego konia. Pomimo pozornie skoplikowanego kształtu, panu poszło z nim jeszcze szybciej niż z flakonem.
A potem już ekspozycja i możliwość zakupu. Fotografowanie zabronione, lecz jedną fotkę na pamiatkę zrobiłem.
Wystawione rzeczy były naprawdę piękne, lecz nie mieliśmy w planie robienia większych zakupów. Nacieszyliśmy oczy i podziękowaliśmy za przyjęcie.
Wyszliśmy wprost na bulwar biegnący wzdłuż głównego kanału. Oczywiście było tam mnóstwo sklepików oferujących szklane wyroby. Rozmaite cudeńka, przyciągały do wystaw.
Tymczasem wprost z łodzi zacumowanych nieopodal miejscowi mogli zaopatrzyć się chociażby w warzywa i owoce. Trochę tak jak to widuje się u nas gdy niektórzy sprzedają towar wprost z samochodów dostawczych.
Spacer umililismy sobie lampką wina w lokalnej kafejce, a potem poszliśmy na przystanek vaporeto. Linia 41 miała dowieźć nas na Piazzale Roma, gdzie kończy się ruch samochodowy doprowadzony na wyspę specjalną groblą.
Pierwszym przystankiem po odpłynięciu z Murano był… cmentarz. Cimiterio. Na ten cel została przeznaczona jedna z wysp. Otoczona murem stała się miejscem pochówku tutejszej stołeczności. Wenecja i okolice nie ucierpiały zbyt mocno podczas największych wojen, więc podejrzewałem, że wycieczka po takiej wyspie mogłaby być niezwykłą wyprawą w odległą przeszłość. Nie wysiedliśmy tam jednak. Trzeba było wybierać albo to, albo tamto… Czas gonił jak zwykle.
Po dotarciu na Piazzale Roma mogliśmy przez chwilę podziwiać najnowszy most wenecki przerzyucony nad Canale Grande. Powstał już w XXI wieku, kosztował kilkanaście milionów euro, budowany był dłużej niż zabytkowy Rialto i ponoć już gdzies pęka. Potem poszliśmy na drobne zakupy do supermarketu zajmującego parter kilku kamienic nad kanałem, po czym wsiedliśmy do vaporeto i pojechaliśmy na Plac Świętego Marka, bowiem zbliżała się godzina rozpoczęcia naszej wycieczki, na którą nie zdążyliśmy poprzedniego dnia.
A na placu niespodzianka. Tłumy ludzi i coraz więcej w przebraniu oraz w maskach. Karnawał oficjalnie miał zostać otwarty w niedzielne południe, lucz już teraz, w sobotę mnóstwo ludzi paradowało w maskach, a czasami w bardzo bpogatych strojach. Wszędzie było słychać muzykę i czuło się atmosferę zabawy. Nie spodziewaliśmy się tego wiedząc, że finał karnawału miał nastąpić dopiero podczas następnego weekendu. Przypadkiem więc dane było nam uczestniczyć we wspólnej zabawie na ulicach.
W pociągu Jelenia Góra – Gdynia, 21.02.1010; 20:10 LT